czwartek, 21 września 2023

Francis Schlatter - Uzdrowiciel z Denver - XIX wiek

Słynny uzdrowiciel przyciągnął tysiące ludzi w XIX-wiecznym Denver


W Denver w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku tysiące ludzi ustawiało się w kolejce, aby zobaczyć mężczyznę, który według nich mógł ich uzdrowić swoim dotykiem. Francis Schlatter, którego opisywano jako osobę posiadającą cechy chrystusowe, dzięki swoim zdolnościom uzdrawiania zyskał uwagę w kraju i za granicą. Franciszek Schlatter w końcu zaaranżował własne zniknięcie lub śmierć, po czym uznano go za zmarłego, a następnie prawdopodobnie wypłynął na powierzchnię. David Wetzel śledzi życie Fraciszka Schlattera w swojej nowej książce „Vanishing Messiah”. Wetzel rozmawiał z Andreą Dukakisem. 

Francis Schlatter (29 kwietnia 1856 - około 1897 lub 1922) był alzackim szewcem, który dzięki przypisywanym mu cudownym uzdrowieniom zasłynął jako Uzdrowiciel. Francis Schlatter urodził się 29 kwietnia 1856 roku we wsi Ebersheim w regionie Bas-Rhin niedaleko Sélestat w Alzacji we Francji, gdzie bardzo popularne były nauki duchowe i praktyki mistrza okultnego Eliphasa Levi oraz lepiej wspominanego okultystę i białego maga Hrabiego Saint Germaine'a Rakoczego. W 1884 roku Francis Schlatter wyemigrował do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdzie pracował w handlu w różnych miastach, docierając do Denver, Kolorado, w 1892 roku. Tam, kilka miesięcy później, miał wizję przy swoim szewskim stole, w której usłyszał głos Ojca Niebiańskiego nakazującego mu sprzedać swój biznes, rozdać pieniądze biednym i poświęcić swoje życie uzdrawianiu chorych poprzez nakładanie dłoni i modlitwę. Następnie odbył dwuletnią pieszą pielgrzymkę o długości 3000 mil po amerykańskim Zachodzie, która poprowadziła go przez wschodnie Kolorado, Kansas i Oklahomę, a następnie do Hot Springs w Arkansas, gdzie został aresztowany i osadzony w więzieniu za włóczęgostwo. Tak to ówcześnie zwyrodniałe władze USA traktowały, a i współcześnie traktują duchowych uzdrowicieli, mistyków i białych magów, świętych i proroków. 

Francis Schlatter - Cudowny Uzdrowiciel z Denver

Na początku 1894 roku uciekł z ówczesnego amerykańskiego gestapo pełnego kultywowania znanego rzymskiego pozdrowienia swojej flagi (tego, które w latach 30-tych XX wieku przejęli od USA Niemcy) i skierował się na zachód, spacerując przez Teksas, Nowy Meksyk i Arizonę, aż do południowej Kalifornii, gdzie rozpoczął swoje pierwsze wysiłki na rzecz uzdrawiania wraz z rdzenną ludnością doliny San Jacinto. Po dwóch miesiącach ponownie podjął pielgrzymkę i udał się na wschód przez pustynię Mohave, żywiąc się wyłącznie mąką (mielonym zbożem) i wodą. W lipcu 1895 roku objawił się jako uzdrowiciel na wzór Chrystusa we wsiach Rio Grande na południe od Albuquerque. Tam, lecząc setki chorych, cierpiących i niepełnosprawnych ludzi przybywających na Stare Miasto w Albuquerque, zyskał sławę. Codziennie gromadziły się wokół niego tłumy, mając nadzieję, że wystarczy złożyć mu dłonie w geście modlitwy, aby wyleczyć się ze swoich chorób. W następnym miesiącu wrócił do Denver, ale uzdrowienia wznowił dopiero w połowie września. W ciągu następnych kilku tygodni jego służba przyciągnęła dziesiątki tysięcy pielgrzymów do małego domu w North Denver. Mówi się, że Francis Schlatter odmówił przyjęcia wszelkich nagród za swoje usługi. Jego sposób życia był najprostszy i nie nauczał żadnej nowej doktryny czy religii, jedynie uzdrawiał, i to w znacząco skuteczny sposób, gdyż większość jego pacjentów zachowała dobre zdrowie do późnej starości. Powiedział tylko, że był posłuszny mocy, którą nazywał Ojcem Niebiańskim, w skrócie Ojcem, ang. The Father, i z tej Mocy otrzymał cnotę czy łaskę uzdrawiania.

W nocy 13 listopada 1895 roku nagle zniknął, pozostawiając po sobie notatkę, w której oznajmił, że jego misja dobiegła końca. Następnie w 1897 roku z Meksyku nadeszła wiadomość, że kości i dobytek uzdrowiciela zostały znalezione na zboczu góry w Sierra Madre. W tym samym czasie Ada Morley z Nowego Meksyku opublikowała książkę zatytułowaną: "The Life of the Harp in the Hand of the Harfie", która opowiada o trzymiesięcznym odosobnieniu uzdrowiciela na jej ranczu w Datil w Nowym Meksyku po jego zniknięciu z Denver. Księga, nosząca tytuł nadany jej przez uzdrowiciela, zawierała także pierwszoosobowy opis jego dwuletniej pielgrzymki, która według niego miała dla ludzkości to samo znaczenie, co czterdzieści dni Chrystusa na pustyni. Opuszczając ranczo Morley, Francis Schlatter powiedział Adzie Morley, że Bóg zamierza założyć Nową Jerozolimę w górach Datil, a uzdrowiciel obiecał wrócić w tym czasie. Po śmierci uzdrowiciela w latach 1909, 1916 i 1922 na pierwszych stronach gazet w całym kraju pojawiło się kilku mężczyzn podających się za Francisa Schlattera.

W sierpniu po śmierci uzdrowiciela autobiograficzna powieść Strindberga Inferno Francis Schlatter jest wymieniana jako sobowtór innego mężczyzny, którego Strindberg poznał w Paryżu w 1896 roku, rok po zniknięciu Schlattera. Bał się Schlattera. „Sobowtórem” okazał się jednakże Paul Herrmann, malarz niemiecko-amerykański. 

Miedziany pręt uzdrowiciela


W 1906 roku Edgar Lee Hewett, znany archeolog i dyrektor muzeum, prowadził badania w pobliżu Casas Grandes w stanie Chihuahua w Meksyku, kiedy jego meksykański przewodnik wskazał nieoznakowany grób. Przewodnik powiedział, że dziesięć lat wcześniej natknął się na ciało zmarłego mężczyzny po zamieci śnieżnej. Z opisu przewodnika Edgar Lee Hewett wywnioskował, że zmarłym mężczyzną, na którego natknął się przewodnik, był Francis Schlatter, którego Hewett spotkał i którego sesje uzdrawiania brał pod uwagę w 1895 roku. Hewett zapytał, czy zachował się jakikolwiek dobytek tego mężczyzny. Przewodnik zaprowadził go do domu jefe Casas Grandes i tam Hewett zobaczył Biblię Schlattera, siodło i miedziany pręt – które od czasu jego zniknięcia stały się tajemniczym znakiem rozpoznawczym uzdrowiciela. Wiele lat później, w 1922 roku, Hewett wrócił do Meksyku i ponownie zbadał miedziany pręt. Będąc już dyrektorem School of American Research (obecnie School for Advanced Research) i Muzeum Nowego Meksyku, wykazał zainteresowanie wędką i przekazał darowiznę na rzecz wioski Casas Grandes w celu zatrudnienia nauczyciela. Kilka tygodni później z powrotem w Santa Fe otrzymał ciężką paczkę owiniętą w płótno, a w środku znajdował się miedziany pręt Francisa Schlattera. Umieścił pręt w zbiorach dwóch kierowanych przez niego instytucji, które dzieliły przestrzeń w Pałacu Gubernatorów w Santa Fe w stanie Nowy Meksyk. Dziś pręt znajduje się w zbiorach Muzeum Historii Nowego Meksyku w Pałacu Gubernatorów.

Śmierć i oszuści


Niemal natychmiast po tym, jak z Meksyku nadeszły doniesienia o śmierci wybitnego uzdrowiciela, pojawił się sceptycyzm. Ada Morley, która obszernie poznała Francis Schlattera podczas jego trzymiesięcznego pobytu na jej ranczu w Nowym Meksyku na początku 1896 roku, miała wątpliwości. „Mężczyźni, którzy znaleźli szkielet, który uznano za szkielet [Schlattera]” – powiedziała – „mówią, że spoczywał, jakby nigdy go nie zakłócano. Wiem, że kojoty nigdy by go nie opuściły, więc gdyby kiedykolwiek leżał tam, niosąc ciało.” Wątpliwości wyraził także „The New York Times”. „Nie wygląda na to, aby szczątki ludzkie faktycznie zidentyfikowano jako należące do Francisa Schlattera” – stwierdziła gazeta 19 czerwca 1897 roku, „ani że jakakolwiek identyfikacja była możliwa”. Jednak obecność na miejscu rzeczy uzdrowiciela, zwłaszcza jego miedzianego pręta, przekonała większość ludzi, że jest inaczej.

W ciągu następnych dwudziestu pięciu lat pojawiło się kilku mężczyzn podających się za Francisa Schlattera. Jeden z nich, prezbiteriański pastor Charles McLean, zmarł w Hastings w Nebrasce w 1909 roku, wywołując kontrowersje między sceptykami a wierzącymi. Dwóch innych, August Schrader i Jacob Kunze, którzy utworzyli zespół uzdrawiający działający w latach 1908–1917, zostało aresztowanych i osadzonych w więzieniu w 1916 roku za oszustwa pocztowe. Ostatni tak zwany oszust zmarł w St. Louis w stanie Missouri w październiku 1922 roku. Oszustom działającym na konto czyjegoś sukcesu w dziedzinie leczenia wiarą czy duchowego uzdrawiania na podłożu biblijnym, jak widać nie powodziło się dobrze ani zdrowo. Współcześnie wiemy, że masowe uzdrawianie jest energetycznie i duchowo wymagające i łatwo o przeciążenie oraz zgon z powodu przepracowania, także w dziedzinie zwyczajnej bioenergoterapii.

W drugiej połowie XX wieku ponowne zainteresowanie Francisem Schlatterem pociągnęło za sobą spekulacje na temat twierdzeń uzdrowiciela, który zmarł w St. Louis. W ostatnio opublikowanej książce "The Vanishing Messiah: The Life and Resurrections of Francis Schlatter" (2016) dowiedziono, że uzdrowiciel spiskował, aby zainscenizować jego śmierć w górach Meksyku, po czym wrócił do Stanów Zjednoczonych, aby kontynuować leczenie we wschodniej i południowej części kraju aż do jego śmierci w St. Louis w 1922 roku. Twierdzenie tego autora opiera się częściowo na odkryciu w Bibliotece Kongresu w dużej mierze zapomnianej autobiografii zatytułowanej "Modern Miracles of Healing: A True Account of the Life, Works and Wanderings of Francis Schlatter", Uzdrowiciel, przypisywany „Francisowi Schlatterowi, Alzakowi” i opublikowany w 1903 roku.

Powtórzmy historię życia


W 1895 roku na Zachodzie Ameryki zasłynął niezwykle zagadkowy uzdrowiciel wiarą, duchowy uzdrowiciel. Francis Schlatter, imigrant z Alzacji i były szewc, wyglądał jak popularne przedstawienia Jezusa Chrystusa i mówiono, że sam jego dotyk może leczyć wszystko, od migreny i zapalenia stawów po ślepotę i raka. Najpierw w Albuquerque, a potem w Denver tysiące ludzi przybywało do niego w nadziei, że otrzyma jego uzdrawiający dotyk. Francis Schlatter nie przyjmował żadnych pieniędzy za swoją pracę, zachowywał się skromnie, pościł intensywnie i traktował jednakowo wszystkich, od bogatych osobistości z towarzystwa po zubożałych imigrantów. Szybko przykuł uwagę całego kraju i zarówno chorzy, mając nadzieję na wyleczenie, jak i reporterzy mający głupkowatą nadzieję zdemaskować oszustwo, pospieszyli do Denver, aby spotkać się ze słynnym uzdrowicielem. Szacuje się, że do listopada 1895 roku Francis Schlatter leczył codziennie tysiące ludzi, a okolica, w której przebywał, była pełna chorych i kulawych, ich rodzin, reporterów z całego kraju i handlarzy chcących szybko zarobić skupiając lokalną uwagę. Którejś nocy Francis Schlatter po prostu zniknął. Według doniesień osiemnaście miesięcy później jego szkielet odnaleziono na zboczu góry w górach Sierra Madre w Meksyku, co ostatecznie zakończyło wielką służbę uzdrawiania Francisa Schlattera. W ciągu kilku godzin od ogłoszenia o odnalezieniu szczątków Schlattera w Cleveland pojawił się długowłosy mężczyzna i powiedział, że nazywa się Francis Schlatter, a przez następne dwadzieścia pięć lat kilku innych osób twierdziło, że jest wielkim uzdrowicielem z Denver. W książce "The Vanishing Messiah" współczesny badacz skrupulatnie zestawia dowody z listów, doniesień prasowych, dokumentacji szpitalnej, zdjęć policyjnych i opublikowanych wspomnień uzdrowiciela, aby dowiedzieć się, co naprawdę stało się z Francisem Schlatterem po tym, jak opuścił Denver w środku nocy w listopadzie 1895 roku. Czyniąc to, David N. Wetzel odkrywa historyczną zagadkę kłamstw, oszustw i zdrady oraz oferuje kuszące spojrzenie na dziewiętnastowiecznego mesjasza i jego dwudziestowieczne reinkarnacje – z których jeden mógł być uzdrowicielem samego siebie.

Książka: "The Healer: The Story of Francis Schlatter"


W większości pokoleń pojawia się osoba, duchowo zorientowany człowiek, najczęściej mężczyzna, posiadający potwierdzoną faktami Moc Uzdrawiania, który często pełni rolę swego rodzaju mesjasza czy nawet proroka. To osoba, która swoją charyzmą i osobistym magnetyzmem lub duchowym urokiem przyciąga rzesze zwolenników i sympatyków. Szaman, cudotwórca czy natchniony mistyk albo gnostyk, a może wielki biały mag okultysta? Niewielu współczesnych może kiedykolwiek o tym zdecydować, a sama historia nie zawsze jest do końca pewna. Taką osobą jest XIX wieczny uzdrowiciel Francis Schlatter, który przybył do miasta Denver w 1892 roku. Jest to niemiecki szewc-imigrant i do tego praktykujący gorliwy katolik, który miał specjalną misję dla „Ojca”, oczywiście dla Ojca Niebiańskiego. Misja uzdrawiania wymagała od niego wędrowania po kraju, wielkim i obcym jak USA, a nawet wtrącenia do więzienia w Arkansas (wielcy duchem często bywają więzieni przez skorumpowanych i bezmózgich durniów swoich czasów). W wioskach i miasteczkach Nowego Meksyku był znany jako "El Sanador", „Uzdrowiciel”. W końcu zniknął z rancza w Nowym Meksyku, a jego ciało i „cudowny” miedziany pręt mesmeryczny, taki jak używał Franz Mesmer, a także słynny Hrabia Saint Germain Rakoczy odnaleziono później w Meksyku.

W piątkowy wieczór na początku stycznia 1896 roku unitarny pastor w Salem w stanie Oregon wygłosił wykład na temat: „Czy Francis Schlatter, Pan Jezus Chrystus, przyszedł po raz drugi?” Dokładne szczegóły jego odpowiedzi na to pytanie nie są znane, ale możemy być pewni, że jego ostatnim słowem w tej sprawie było „nie”. Jednak bardziej interesujące niż jego kazanie jest to, dlaczego w ogóle poruszył ten temat. Francis Schlatter nigdy nie postawił stopy w Oregonie, ani przed, ani po swojej chwilowej sławie. Dwanaście miesięcy wcześniej był praktycznie nieznany, wędrując po pustyni w Nowym Meksyku. Jednak w sierpniu 1895 roku gazety od wybrzeża do wybrzeża pisały o „Mesjaszu z Nowego Meksyku” i żartowały o nowej denominacji „Świętych Dni Schlatter'a”. Przez całe życie jest rzymskokatolikiem, ale według doniesień prasowych interesował się także kongregacjonalizmem, metodyzmem i spirytualizmem.

Dokładny moment jego powołania duchowego jest niejasny, ale wiemy, że około 1893 roku zaczął wierzyć, że „Ojciec” (termin, którego Franciszek Schlatter zawsze używał do opisania Boga Stwórcy) dał mu konkretne polecenie, aby uzdrawiał chorych i przynosił pocieszenie cierpiącym, słabowitym. Przez dwa lata wędrował po Środkowym i Południowym Zachodzie, testując boskie uzdrawiające moce. Co ciekawe, ten niemiecki imigrant, który mówił łamanym angielskim, miał „wielką przerwę” od hiszpańskojęzycznej populacji Pajarito w Nowym Meksyku. Jego działalność lecznicza w wiosce (co nie byłoby bezprecedensowe, biorąc pod uwagę obecną w regionie tradycję curanderismo) zwróciła uwagę mieszkańców pobliskiego Albuquerque. Reporterzy wkrótce przybyli do wioski, aby sprawdzić prawdziwość uzdrowień Francisa Schlattera. Tam reporterzy byli zachwyceni i przytłoczeni nieugiętymi twierdzeniami mieszkańców wioski, że władza uzdrawiania Schlattera jest realna.

Być może najbardziej intrygującym aspektem osobowości Francisa Schlattera był jego wygląd fizyczny. Ludzie nie mogli nie zauważyć podobieństwa między Schlatterem, a powszechnymi przedstawieniami Jezusa Chrystusa. Jeden z reporterów z Albuquerque, przyglądając się wizerunkowi Jezusa Chrystusa wiszącemu na ścianie za Schlatterem, zauważył, że „Kiedy patrzyło się od ciała do teraźniejszości, podobieństwo było zaskakujące. Każda linia i każdy dotyk, jaki można było znaleźć na obrazie, znaleziono w mężczyźnie.” Pewna kobieta z Albuquerque podobno wykrzyknęła: „O! To cudowne, cudowne, cudowne. Chrystus na ziemi w naszych czasach”.

Podczas pobytu w Albuquerque Francis Schlatter spotkał Eda Foxa, byłego radnego Denver, którego wyleczyłs z uporczywego problemu ze słuchem. Następnie Fox przekonał Schlattera, aby dołączył do niego w Denver w swego rodzaju „uzdrawiającej krucjacie”. To właśnie w Denver, począwszy od września 1895 roku, Schlatter zyskał narodową sławę. Gazeta z San Francisco doniosła o jego pracy w Denver, odnotowując, że Francis Schlatter, „niezwykły człowiek podający się za Chrystusa”, stał w kolejce codziennie od 9:00 do 17:00, modląc się i ściskając ręce „tłumu ludzi” ” (szacowania dziennie na tysiące osóbs), którzy szukali uzdrowienia. W artykule całkowicie pozytywnie oceniono twórczość Francisa Schlattera. „Nie przyjmując pieniędzy, ignorując wszelkie drwiny i skromnie powtarzając, że jego moc pochodzi od Ojca, ten człowiek w ciągu ostatnich dwóch dni wykonał pracę tak ciężko, że zmęczył nawet najbardziej wysportowanych” – donosi gazeta.

Schlatter kontynuował swoją pracę przez dwa miesiące, dzień po dniu stojąc na prowizorycznej platformie, witając masy. Tymczasem krążyły plotki o źródle jego uzdrawiających mocy. Jego doświadczenie jako szewca sprawiło, że przynajmniej nieliczni uznali go za legendarnego „wędrującego Żyda”. Inni przyznali się do niepewności. „Być może to tylko wyobraźnia, ale pozytywne deklaracje osób głuchych, niewidomych, paraliżujących i reumatycznych, które twierdzą, że zostały wyleczone w ciągu tych czterech dni, są trudne do wyjaśnienia” – relacjonuje jeden z dziennikarzy. Gazeta z Nebraski poświęciła całe dwie strony „Sympozjum Schlattera”, w ramach którego przeprowadzono ankietę wśród profesorów i lekarzy w okolicach Lincoln. W większości odrzucali jego uzdrawiającą pracę, przypisując ją zwierzęcemu magnetyzmowi, hipnozie i oszustwom. Pastor z Omaha przyznał, że Francis Schlatter wydawał się dokonywać cudownych dzieł, ale poza tym dzieło Schlattera nie wzruszyło go. „Gdyby Schlatter mieszkał w Peru lub Hiszpanii, święty kościół uczyniłby go świętym i z pewnością miałby do tego większe prawo niż wielu w kanonie” – napisał pastor metodystów Frank Crane, „ale jasne światło inteligencji jest jak najbardziej silne w Ameryce.” Niestety, tacy pastorzy wskazują raczej na brak światła, o czym pisze w Ewangelii. Inni byli bardziej otwarci. Pastor metodystyczny z Denver twierdził, że Francis Schlatter „posiada taką samą władzę, jaką mieli dawni apostołowie”, podczas gdy inny pastor z Denver powiązał wysiłki Schlattera z tematami ewangelii społecznej: „On [Schlatter] radzi sobie tutaj dobrze; zwraca naszą uwagę na fakt że ośrodkiem i źródłem wszelkiego życia jest Bóg, nie Bóg, który dawno temu napełnił cysternę i odszedł, ale Bóg, wolne, spowalniające źródło, „obecna pomoc w chwili potrzeby” – Bóg z nami.”

Własne zrozumienie swoich mocy przez Schlattera pozostało nieco tajemnicze. Gazety donosiły, że „często opowiadał o swoich wizytach u proroków, gdy przebywał na pustyni w Arizonie”, a niektóre twierdziły, że mówił, że jest drugim przyjściem Chrystusa. Francis Schlatter ze swojej strony zdawał się jedynie mówić bez żadnych szczegółów, że jego uzdrawiająca moc pochodzi od „Ojca”. Historyk Ferenc Morton Szasz (jeden z niewielu historyków posiadających wiedzę do badania Schlattera) argumentował, że Francis Schlatter również pozostawał pod wpływem ruchu Nowej Myśli i mógł mieć powiązania z Malindą Cramer, założycielką Kościoła Boskiej Nauki. Kiedy ludzie dyskutowali i debatowali nad możliwością, że Schlatter może zostać nowym mesjaszem, Schlatter nagle się wymknął. Wyszedł w środku listopadowej nocy, zostawiając jedynie zawiłą, odręczną notatkę, która brzmiał: „Moja misja została zakończona. Ojciec mnie zabiera. Do widzenia”.

Nagłe zniknięcie uzdrowiciela Francisa Schlattera wstrząsnęło nie tylko Denver, ale (dzięki doniesieniom na pierwszych stronach gazet w miejscach tak odległych jak Nowy Jork i Waszyngton) - cały naród amerykański. Wysłano dziennikarzy, aby wyśledzili prawdopodobnego Mesjasza, podczas gdy stale napływały pogłoski, plotki i rzekome obserwacje. Jedna z najbardziej humorystycznych „obserwacji” dotyczyła włóczęgi przypominającego Francisa Schlattera więzionego w Los Angeles. Lokalna gazeta przez tydzień spekulowała na temat możliwości obecności Francisa Schlattera w Los Angeles, ale dowiedziała się, że aresztowany mężczyzna nie był wielkim Uzdrowicielem. Podczas gdy amerykańska opinia publiczna szukała zaginionego mesjasza, Ada Morley z Nowego Meksyku spotkała uciekiniera i udzieliła mu schronienia na zimę. W 1897 roku Morley opublikowała książkę zatytułowaną "The Life of the Harp in the Hand of the Harper", która, jak twierdziła, była relacją ze słów i nauk Francisa Schlattera. W książce Ada Morley opisała krytykę amerykańskiego kapitalizmu dokonywaną przez Francisa Schlattera, jego przekonanie, że Jezus Chrystus nauczał socjalizmu, oraz jego nauczanie, że koniec czasów nadejdzie w 1899 roku wraz ze straszliwą wojną między potęgami zajmującymi się złotem a klasą robotniczą. Francis Schlatter twierdził, że po wojnie w Nowym Meksyku powstanie Nowa Jerozolima.

Francis Schlatter nie dożyje końca. W 1897 roku Schatter został znaleziony martwy w Sierra Madres w Meksyku, jego ciało leżało obok konia. Niektórzy spekulują, że zmarł w wyniku narzuconego sobie postu, ale faktyczna przyczyna śmierci nie jest znana. Jakkolwiek się to stało, w amerykańskich gazetach natychmiast zaczęły krążyć doniesienia o śmierci Francisa Schlattera. Jednakże, podobnie jak Jezus, Fracis Schlatter zmartwychwstał. Pojawił się ponownie w tym samym roku w Canton w stanie Ohio, a także w Hastings (Neb.), w Los Angeles, Chicago, Seattle i wielu innych miejscach na przestrzeni następnych dwudziestu lat (jeśli chcesz sam zobaczyć wszystkie obserwacje, po prostu wyszukaj „Francis Schlatter” w projekcie gazety cyfrowej Chronicling America). Jednakże istniała zasadnicza różnica pomiędzy wszystkimi wskrzeszonymi Schlattersami a oryginałem. Schlatter w swojej wskrzeszonej formie zawsze zdawał się chcieć pieniędzy za swoją pracę, czego oryginał nigdy nie żądał i tak odróżniamy prawdziwego mesjasza od fałszywych. Nawet pastor z Omaha, który nie zrobił na nim wrażenia, w 1895 roku niechętnie przyznał: „Najwspanialsze w nim jest to, że nie wziął żadnych pieniędzy za swoje usługi”.

Dziedzictwo Francisa Schlattera jest wciąż żywe wśród wyznawców boskiego uzdrowienia oraz wśród lokalnych historyków z Kolorado i Nowego Meksyku, poza tym skromny szewc odszedł w zapomnienie historyczne. Jednak Amerykanie, którzy żyli w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku, prawie na pewno zrozumieliby, co ktoś miał na myśli, gdyby poinformował, że w mieście jest „nowy Schlatter”. Dla niektórych Francis Schlatter reprezentował samą istotę współczesnego Chrystusa. Nie tylko żył skromnie, ale także wyglądał tak, jak miał wyglądać Jezus – przynajmniej jeśli wierzyć zachowanym najstarszym wizerunkom Jezusa, tak popularnym wówczas. Nawiązał także kontakt z ludźmi z klasy robotniczej, chociaż stronił od polityki – „byłem rozpalonym do czerwoności populistą” – miał podobno powiedzieć reporterowi w 1895 roku – „teraz wiem, że zła tego świata nie da się wyleczyć polityką” – stał się „Jezusem Demokracji” swego rodzaju dla biednych i pokornych.   Dla swoich zwolenników był dowodem na to, że Bóg nadal może czynić cuda we współczesnym świecie.

Dla innych Francis Schlatter był po prostu fałszywym uzdrowicielem, który w jakiś sposób oszukiwał ludzi. Jak to ujęła jedna z kapitalistycznych dewianckich gazet, „Francis Schlatter, Chrystus włóczęga, był ignorantem i oszustem”. Jednak gazeta ta nie mogła nie zauważyć, że Schlatter „z łatwością stał się sensacją roku”. Do tych poglądów doszło w 1896 roku w wiodącym amerykańskim magazynie humoru rysunkowego „Puck”, który uznał za stosowne umieścić sensację Schlattera w karykaturze politycznej. W artykule zatytułowanym „Szaleństwa wujka Sama, przeszłość i teraźniejszość” przedstawiono szereg prawdopodobnie zwariowanych amerykańskich trendów, w tym prohibicję, jazdę na rolkach, rower i niebieskie szkło (to najwyraźniej wymagało przepuszczania światła elektrycznego przez niebieskie szkło w celu złagodzenia bólu). W prawym dolnym rogu pojawił się Franciszek Schlatter z podpisem, który brzmiał, że Wujek Sam „kilka miesięcy temu dał się ponieść szaleństwu na temat Schlattera”. Centralnym elementem kreskówki był Wujek Sam siedzący na koniu na biegunach z napisem „Darmowe srebro”. 

Przeczytajmy jeszcze fragment:


Francis Schlatter był kimś więcej niż uzdrowicielem. Swoimi długimi włosami sięgającymi do ramion, bujną brodą i jasnoniebieskimi oczami przywoływał obraz Jezusa Chrystusa. Co więcej, jego pokora, hojność i temperament ucieleśniały wszystkie cnoty Chrystusa i nie prosił o nic w zamian za swoje dzieło uzdrawiania. „Nie potrzebuję pieniędzy” – powiedział. Kiedy ktoś nalegał, aby mu zapłacić, Francis Schlatter szybko przekazał monety biednemu świadkowi. Mówiono, że dwukrotnie wskrzesił ze śmierci małe dziecko, by po raz trzeci je utracić.

Francis Schlatter traktował wszystkich równo – bez względu na rasę, narodowość czy pozycję życiową. Nie przypisywał sobie zasługi za to, że ich uzdrowił, gdyż uczynił to Ojciec Niebiański, Bóg Stwórca – tym słowem, którego zawsze używał w odniesieniu do Boga Stwórcy. Nie prosił też o wyznanie wiary czy doktrynalne wyznanie, jedynie o to, aby cierpiący wierzyli, że Ojciec Niebiański ich uzdrowi. Przyznał jednak, że jest boskim narzędziem, dzięki któremu zostali uzdrowieni, a gdy ktoś pytał go, czy jest Chrystusem, Francis Schlatter niezmiennie odpowiadał: „Tak”.

Zanim zaczął leczyć się w Denver, w połowie września 1895 roku, jego sława rozeszła się po całym kraju, napędzana przez ciekawskich reporterów, których wiadomości odbiły się szerokim echem w stacjach telewizyjnych. Na pocztę napływała poczta, niektóre z adresami po prostu: „Mesjasz, Denver, Kolorado”, a Francis Schlatter starał się odpowiedzieć na każdy list – wierzył bowiem, że czegokolwiek dotknie, będzie miało taki sam efekt leczniczy, jak jego własne ręce na chorym lub cierpiącym pielgrzymie. Dotykając każdej stojącej przed nim osoby, podnosił głowę i mówił: „Dziękuję Ci, Ojcze”. Brał każdą osobę za ręce i mocno ściskał, nawet małe dzieci, które nigdy nie płakały z bólu.

Każdego dnia Francis Schlatter stawał za płotem z odkrytą głową w słońcu lub deszczu i leczył szereg chorych, podczas gdy przechodnie wypełniali ulicę, stojąc między powozami, w których chorzy lub niepełnosprawni czekali na wizytę uzdrowiciela pod koniec dnia. Sprzedawcy tu i ówdzie rozbijali namioty, w których sprzedawali kanapki, popcorn, arbuz i lemoniadę. Scena ta była po części karnawałem, po części nabożeństwem, ale przede wszystkim w powietrzu panowało poczucie spokojnego oczekiwania i nadziei.

Gdy październik przeszedł w listopad, liczba widzów wzrosła. Sesje uzdrawiania nie trwały wiecznie i krążyły pogłoski, że Francis Schlatter [już wkrótce] przeniesie swoją służbę do Chicago. Gazety powtarzały datę jego planowanego wyjazdu, a pociągi przywiozły do Denver setki niespokojnych pielgrzymów z całego Zachodu i Środkowego Zachodu USA. Uzdrowiciel spędzał z każdą osobą mniej czasu – z pół minuty do zaledwie kilku sekund. Wydawało się, że ministerstwo osiąga crescendo, gdyż wielu, którzy zebrali pieniądze, aby przyjechać do Denver, zrobiło to, ponieważ Chicago nie wchodziło w grę. A potem nagle go nie było.


Norman Cleaveland, urodzony w 1901 roku w Kalifornii, wrócił do Nowego Meksyku w wieku dziesięciu miesięcy. Syn Agnes Morley Cleaveland, kształcił się w Silver City w Nowym Meksyku i Kalifornii. Po uzyskaniu dyplomu na Uniwersytecie Stanforda jego kariera zawodowa jako inżyniera górnictwa spędziła głównie za granicą, w tym dwadzieścia dwa lata w Azji Południowo-Wschodniej. Jest autorem także dwóch innych książek: „The Morleys” i „Bang Bang in Amphang”. 

Zapisy na warsztaty uzdrawiania: 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz