czwartek, 21 sierpnia 2014

Clive Harris - Uzdrowiciel duchowy

Clive Harris - Uzdrowiciel duchowy ze światła 


Uzdrowiciel Clive Harris to w Polsce legenda. Jego nazwisko kojarzą nawet ci, którzy ze światem bioenergoterapii nie mają nic wspólnego. Im bardziej krytykowało go środowisko "medyczne" lekarzy kościoła katolickiego, tym cieszył się większym zaufaniem pacjentów. Clive Harris, jeszcze gdy mieszkał w Kanadzie jeździł uzdrawiać do Indii, gdzie tysiące ludzi przyjmował w Mumbaju (Bombaju) i w Kolkacie (Kalkucie), a uzdrawianie organizował kalkucki Mehta Charity Trust. Tam nauczył się mocnych i skutecznych praktyk medytacji oraz transmisji mocy uzdrawiającej poprzez dotyk. Z czasem przeniósł się z Kanady do Kenii, żeby mieć bliżej i do Europy i Indii oraz Australii. 

Clive Harris uzdrawiał w Indii
Wielu z ludzi dotykanych wiele razy i cudownie uzdrowionych przez Harrisa stało się skutecznymi uzdrowicielami, chociaż formalnie używają innych metod, w tym Usui Reiki czy Mahikari. Do pierwszych organizatorów wizyt Harrisa w Polsce należeli bracia Maksymilian i Benedykt Byliccy. Wedle badań przeprowadzonych w Kanadzie oraz Indii, jeszcze w latach 70-tych XX wieku, 87 procent jego pacjentów zostało uzdrowionych, a pozostali musieli przychodzić ponownie, czasem wiele razy, co jest i tak bardzo wysoką skutecznością bioenergoterapeuty. Clive Harris zajmował się także leczeniem z pomocą kuracji witaminowych, masażami oraz specjalnymi dietami mającymi przedłużyć życie, z czego zasłynął w latach 1981-1983 w Wielkiej Brytanii. Wśród swoich pacjentów w Anglii miał pseudonim E.T., od postaci z filmów Science Fiction, o czym wspomina Barbara Goldsmith, jego brytyjska promotorka i organizatorka. 

Clive Harris (zm. 17 września 2009 roku) - znany w Polsce od lat 70-tych XX wieku uzdrowiciel, bioenergoterapeuta, założyciel poznańskiej Fundacji Clive'a Harrisa. W niektórych źródłach prasowych podawane są informacje, jakoby Clive Harris był z pochodzenia Anglikiem, według innych pochodzi z Kanady, mieszkał w Afryce, w Kenii, gdzie prowadził klinikę medyczną. W 2005 miał około 60 lat, a Miami News z listopada 1979 roku podawało, że Harris ma około 35 lat. Harris nie udzielał wywiadów dla prasy. Organizatorką spotkań z Harrisem była Anna Łożyńska. W czasie spotkań zbierane były dobrowolne ofiary na działalność fundacji. W jednym z ostatnich spotkań z Clivem Harrisem w Polsce w Międzyrzeczu w styczniu 2009 roku wzięło udział ponad 60 osób. Niektórzy przyjechali z odległych miejscowości, bo poznali już uzdrowicielską moc płynącą jego dłoni. Do Polski przyjeżdżał od blisko 40 lat .

Clive Harris prowadził przez długi okres seanse uzdrowicielskie także w Polskich kościołach. W seansach uzdrawiania duchowego z pomocą bioenergoterapii wzięły udział miliony ludzi (według jednego ze źródeł było to 9 milionów ludzi). Gdy jednak Harris poinformował, że uzdrawia za pomocą zaprzyjaźnionych dobrych i światłych duchów - zabroniono mu wstępu do kościołów, gdyż demony kościelne nie lubią dobrych i światłych duchów, a aniołów w szczególności. W rzeczywistości nie ma możliwości skutecznego uzdrawiania z pominięciem aniołów (duchów dobrych i świetlistych, pomocnych w uzdrawianiu) ani wyrzucania duchów złych, demonicznych, jeśli są powiązane z chorobą. Aktywista antysektowy Robert Tekieli twierdzi, że Harris inicjował uczestników seansów w okultyzm i szacuje, że zainicjował w ten sposób trzy miliony Polaków, którzy - pełni zaufania - przychodzili do kościołów na jego seanse. 

Egzorcyści katoliccy są obecnie przekonani, że dopuszczenie Clive'a Harrisa do katolickich kościołów było wielkim błędem i lekkomyślnością, gdyż - według nich - korzystanie z zabiegów bioenergoterapetów jest rzekomo praktykowaniem okultyzmu, co prowadzi do duchowych zniewoleń. Tymczasem Jezus Chrystus sam stosował bioenergoterapię zwaną także leczeniem duchowym i jeszcze jest z tego słynny. Motyw przyjmowania chorych przez uzdrowiciela o nazwisku Harris pojawił się w ostatnim odcinku serialu Dom. Harrisowi poświęcono kilka publikacji naukowych o bioenergoterapii i duchowym uzdrawianiu. 

Clive Harris kilka razy w roku przyjeżdżał do Międzyrzecza. Ostatnio był tam w styczniu 2009 roku. Spotkanie miało się rozpocząć o 14.55, ale dojechał 20 minut wcześniej. W sali gimnastycznej Zespołu Szkół Ekonomicznych czekało na niego ponad 30 osób. Drugie tyle dotarło tam już w trakcie seansu. Przeważały kobiety, które stały w kolejce w samych swetrach i bluzkach. Wchodząc na salę zdejmowały czapki, płaszcze, kurtki i kładły je na ławeczkach. - Leczy przez dotyk, dlatego trzeba być lekko ubranym - tłumaczy wszystkim pani Józefa. Kobieta miała ponad 80 lat. Przywiozła ją wnuczka. Od ponad kilkunastu lat uczestniczyła w spotkaniach z Clivem Harrisem. Na co choruje? - Teraz, to już chyba na wszystko. Taki wiek, ale po każdym spotkaniu czuje się znacznie lepiej - mówi - i na kilka tygodni zanika wiele starczych dolegliwości, czego nie dają żadne leki od lekarzy. 

Do uzdrowiciela podchodziły kolejne osoby. Z boku przypominał nieco krawca, który bierze miarę ze swoich klientów. Szybko dotykał rękoma ich tułowia, głów, barków, kończyn. Potem kolej na ufarbowaną na rudo kobietę. Clive Harris kładzie dłonie na jej głowie. Potem dotyka szyi. Jego ręce są już na brzuchu i znowu na szyi. Anglik kręci głową, przestaje się uśmiechać i znowu krąży dłońmi wokół jej szyi. - Jestem w szoku. Skąd wiedział, że mam chorą tarczycę? - pyta potem jego pacjentka. Czy coś czuła? Mówi, że nic, żadnego ciepła, prądów czy mrowienia. Rozmowie przysłuchiwała się inna kobieta. - W trakcie zabiegu też nic nie czułam, ale mojej córce zrobiło się zimno - mówiła. Czasem się coś czuje, a czasem nie. Nie należy aż tak bardzo sugerować się doznaniami, gdyż reakcje na bioenergię, pranę, przy różnych chorobach mogą być bardzo odmienne. 

Clive Harris uważany był za uzdrowiciela duchowego. Nie przypisuje sobie uzdrawiania jako osobistej cechy, ale uważa się za pośrednika siły transcendentalnej. Swoją działalność rozpoczął na początku lat sześćdziesiątych. Z chorymi spotyka się na zbiorowych spotkaniach, wszyscy zebrani widzą, jak dotyka innych. Jego fundacja, zapraszając na spotkania twierdzi, że Harris leczy głównie chorych na nowotwory. Informuje, że usunięcie guza nowotworowego lub zamienienie jego postaci ze złośliwej na łagodną, a także przywrócenie sercu, nerkom czy jakiemukolwiek choremu organowi normalnego funkcjonowania w organizmie pacjenta, zabiera Harrisowi zaledwie 10 sekund. Angielski uzdrowiciel zasłynął ze skuteczności w chorobach nowotworowych. Na pierwsze spotkania z Harrisem organizowane jeszcze w latach 70-tych XX wieku w lubelskim kościele Św. Rodziny na Czubach przychodziło po kilka tysięcy ludzi. Od tamtego czasu jeden z najsłynniejszych uzdrowicieli na świecie miał kontakt z kilkom milionami chorych. Clive Harris zna kilkanaście polskich słów. Nazwy ludzkich organów są mu potrzebne, bo chory mówi, co mu dolega. Każdą osobę dotykał przez kilkadziesiąt sekund. Szyja, głowa, plecy, brzuch, klatka piersiowa, nogi. Ma zamknięte oczy i wykonuje szybkie ruchy dłońmi. Na koniec mówi: Dziękuję. 

Zwykle najkrótsze sesje uzdrawiania powinny trwać jednak przynajmniej od 3 do 5 minut, chyba, że uzdrowiciel potem przez wiele godzin pracuje z pacjentem na odległość, co jednak wymaga wprawy i wielkiego potencjału energii oraz dobrego zapamiętywania obrazów, twarzy i personaliów pacjentów. Generalnie lepiej korzystać z usług uzdrowicieli, którzy bezpośrednio na pacjenta transmitują bioenergię przez kilkanaście czy kilkadziesiąt minut, a zabiegi robią 2-3 razy w tygodniu lub nawet codziennie, nawet przez kilka miesięcy. W warunkach szpitalnych bioenergoterapia jako lek może być stosowana, ale 2 do 5 razy dziennie przez 20-40 minut, wtedy można także mówić o leczeniu klinicznym z pomocą bioenergoterapii. Uzdrowiciele tacy jak Clive Harris czasem dotykają krótko i rzadko, bo przyjeżdżają z daleka, ale jest to ze szkodą dla jakości i trwałości rezultatów. 

Stwierdzono, że uzdrowiciel bioenergoterapeuta  jest w stanie wpłynąć na symptomy cierpienia, stan choroby u ludzi, a nawet u zwierząt. Działać może tu płynąca z dobrej woli i życzliwości uzdrowiciela „pozytywna stymulacja” dla psychiki i organizmu chorego, uruchamiająca mechanizmy samoleczenia, jak też „negatywna psychomanipulacja” wypływająca z niekompetencji lub złej woli uzdrowiciela, co zwykle ma  miejsce jedynie u księży i pastorów usiłujących naśladować naturalne cudowne dary uzdrowicieli. Jedną z hipotez wyjaśniających ten fenomen jest wykorzystanie psychologicznej sugestii, której mechanizm, podobnie jak mechanizm powiązanej z nią hipnozy, nie jest do końca znany, ale często jest skuteczny. 

Uzdrowienia paranormalne, również typu bioenergoterapeutycznego, często słusznie utożsamiane są z uzdrowieniami chrześcijańskimi. Są to zupełnie takie same zjawiska, chociaż zbyt religijny kontekst działalności charyzmatyków i satanistyczny przymus nawrócenia normalnych ludzi raczej odstrasza niż zachęca. W uzdrowieniu chrześcijańskim istotą jest nawrócenie się człowieka, nakierowanie się na Boga, na zbawienie, jest warunkiem uzdrowienia, jednak praktyka pokazuje, że takie warunkowanie jest zbędne. Dla uzdrowicieli paranormalnych najważniejsze jest uzdrowienie, zdrowie, dobro i szczęście człowieka, a nie nawrócenie, które jest zupełnie zbędnym, choć możliwym dodatkiem o charakterze psychomanipulacji. Zamiast nawrócenia można wmówić jako warunek uzdrowienia seks z uzdrowicielem, i którzy się na to zgodzą, też będą mieli uwarunkowany pozytywny rezultat.  

Dziesiątki osób przyszły na seanse uzdrawiania wierząc, że uzdrowiciel Clive Harris wyleczy ich z przewlekłych chorób. Nie zabrakło też zagorzałych przeciwników. Doszło prawie do rękoczynów. Clive Harris to znany angielski bioenergoterapeuta od lat siedemdziesiątych podróżuje po całym świecie. Podczas seansów potrafi uzdrowić przez dotyk - twierdzą jego pacjenci. W czwartek spotkał się z ochotnikami w Wojewódzkim Ośrodku Kultury w Lublinie. 

- Ostatni raz byłem u niego siedem lat temu – mówi w pan Zdzisław z Lubartowa. – Mam żółtaczkę. Jestem też po innej ciężkiej operacji. Gdyby nie Hariis, nie rozmawiałbym teraz z panią – dodaje. – Obserwuje tego mężczyznę od lat. On w ogóle się nie starzeje. Krąży nad nim jakaś wyjątkowa aura. 

- Jestem po groźnym wypadku. Mam przepuklinę i chory kręgosłup. Przyszłam tu z nadzieją, że mi pomoże – mówi pani Krystyna. 

Z Gorzowa Wielkopolskiego przyjechał na spotkanie pan Mieczysław. Dziesięć lat temu lekarze wykryli u niego ciężką, nieuleczalną chorobę. Od tej pory jeździ na spotkania z Clivem Harissem. - Lekarz powiedział mi wtedy, że niebawem znowu się spotkamy. Był w błędzie, bo dzięki Harrisowi choroba przestała się rozwijać. Nie muszę tracić czasu na wizyty w szpitalach i przychodniach. Jem i piję, od czasu do czasu kielicha sobie strzelę. I cieszę się życiem - mówił. Na stoliku z walizką uzdrowiciela leżała kartką z prośbą do pacjentów, żeby po spotkaniu robili badania lekarskie. - Liczą się dowody, każdy może porównać wyniki przed i po spotkaniu z uzdrowicielem - mówiła A. Łożyńska. W paszporcie Clive Harris jako zawód miał wpisane słowo Healer, a po angielsku to uzdrowiciel. - Bo jest uzdrowicielem. Ten dar odkryto u niego w dzieciństwie, kiedy trafił do szpitala. Wszystkie dzieci wokół niego zaczęły raptownie zdrowieć, co zaintrygowało lekarzy - opowiada A. Łożyńska.

Sala była wypełniona po brzegi. Na seans przyjechali też ludzie z Ukrainy i Białorusi. – Chciałam podejść do tego człowieka, ale się wycofałam – mówi Leonida Rola. – Coś niebezpiecznego jest w tym człowieku. Nie wiadomo, czy kieruje nim Bóg, czy Szatan – opowiada. 

Rozmówcy nie chcą zdjęć i nazwisk w gazetach. Wszyscy doświadczali magicznej i pomocnej mocy rąk Anglika. Tak jak pani Zofia z Sulęcina, która była już na kilkunastu sesjach. Zapewniała, że potem nabiera energii i apetytu na życie. Ale tylko na kilka dni, najwyżej tydzień. Potem niektóre przewlekłe i powypadkowe dolegliwości jednak wracają. - Za każdym razem czuję wyraźną ulgę, jakąś poprawę. Gdyby było inaczej, to bym nie przychodził na te spotkania - mówi międzyrzeczanin Stefan Furtak. 

Kolejna kobieta miała chory kręgosłup. - Czekały mnie trzy operacje. O Harrisie dowiedziałam się od znajomej. Omal nie zemdlałam, kiedy pierwszy raz dotknął moich pleców. I prawie natychmiast przestały mnie boleć - mówi. Po spotkaniu dziennikarz chce porozmawiać z Clivem  Harrisem. Uzdrowiciel jednak bardzo się śpieszy, bo czekają na niego w Szczecinie i innych miejscach, a drogi są oblodzone. Harris konsekwentnie odmawiał udzielania wywiadów, dziennikarzy katolickich i chrześcijańskich traktował jak myśliwy rozwścieczone hieny, stanowczo odpędzał. 

Pacjent: - Miałem omdlenia. Czułem się, jakby ktoś mi gasił lampkę. Po spotkaniach minęło. Zawsze takim realistą byłem, żołnierzem. Aż wstyd się przyznać. Lekarz: - W ustach medyka zabrzmi to dziwnie, ale taki efekt placebo może pomóc. Młoda dziewczyna czeka w klubie osiedlowym spółdzielni "Na Skarpie" na spotkanie z angielskim bioenergoterapeutą Clivem Harrisem: - Ludzie w moim wieku raczej nie wierzą w takie rzeczy jak uzdrawianie bioenergoterapią. Ale z drugiej strony oglądają "Lost", prawda? A tam niby jak się leczą? Konwencjonalnie? I nikt tego nie kwestionuje. "Lost" - w polskiej wersji językowej "Zagubieni" to bijący rekordy popularności serial amerykański. Opowieść o grupie rozbitków samolotu pasażerskiego, którzy po katastrofie trafiają na tajemniczą wyspę na oceanie. Ta ma dziwne właściwości. Mężczyzna na wózku inwalidzkim może na niej nagle chodzić, para Azjatów bezskutecznie starająca się o dziecko nie ma już z tym problemów. Miliony widzów nie kwestionują prawdopodobieństwa wydarzeń. 

Clive Harris przypominał z wyglądu jednego z bohaterów "Zagubionych" - właśnie tego, który wsiadł do samolotu jako inwalida na wózku, a po katastrofie na wyspie znów mógł chodzić. Też łysy, też energiczny, też jakby w swoim własnym świecie. Wieczór, a toruńskie spotkanie z bioenergoterapeutą odbywało się w osiedlowym klubie największej sypialni miasta czyli na Rubinkowie. Obok drzwi do popularnego klubu bilardowego i pubu, gdzie rozpoczyna się właśnie impreza. Co chwilę młodzi ludzie mylą wejścia, wchodzą do pomieszczenia, gdzie z minuty na minutę rośnie tłum ludzi - znacznie więcej starszych niż młodszych. Przewaga kobiet, a mężczyźni raczej jako ich towarzysze niż indywidualnie. Dyżurny temat rozmów: bóle, choroby. Prawie jak w szpitalu, prawie, bo nikt nie leżał i nikt nie narzekał.  

Rozgadana kobieta z Torunia, przyszła z mężem, ale ten milczy jak zaklęty - tak jakby był tu pod przymusem. Ona opowiada: - Do Harrisa chodzimy, kiedy tylko jest w Toruniu. Czasami też się jeździ gdzieś do innych miast, ale pod warunkiem że nie jest to daleko. Mąż patrzył na wszystko sceptycznie, aż do momentu, kiedy pojechaliśmy do niego z wnukiem. Ma kilka lat, upadł na podwórku. Coś mu się stało z kolanem - wiecznie zbierała mu się woda, lekarze nie wiedzieli już, co z tym robić. Po seansie to zaczęło mijać. Dorosły to może sobie wmówić, że coś na niego nie działa, ale dziecka się nie da oszukać. Pierwszy raz była na spotkaniu z angielskim uzdrowicielem jeszcze w połowie lat 70. - Wtedy to był prawdziwy szał, jak to się teraz mówi - wspomina. Ma zwyrodnienia stawów. Po kontakcie z Harrisem poczuła jeszcze większy ból niż zwykle. Później zaczął mijać. Ale towarzyszy jej do dziś. - Po co pani kolejne wizyty, skoro to nie działa? - pytał dziennikarz. Odpowiedź: - Działa! Teraz też mnie trochę boli, ale bolałoby bardziej, jak kiedyś, gdyby nie Clive Harris. Trzeba do niego chodzić regularnie, wtedy są lepsze skutki. Bioterapia łagodzi bóle przewlekłych chorób, widać, że pomaga, chociaż bywa, że nie do końca. Może kilku uzdrowicieli razem, albo dłuższa seria częstszych wizyt dokonałyby całkowitego wyleczenia. Niestety wielu ludzi korzysta z bioenergoterapii jednorazowo, kilka razy, zbyt mało. 

Mężczyzna, pierwszy w kolejce, już czeka na jego zapraszający gest, ale najpierw trzeba zadbać o nastrój. Na składanym krzesełku magnetofon. Harris włącza muzykę. Rytmy znane - "Rydwany ognia" Vangelisa. Bezpośredni kontakt z uzdrowicielem trwa nie więcej niż dwie lub trzy minuty. Stoi naprzeciwko kolejki i czeka, aż podchodzą do niego kolejne osoby. Przez cały czas się uśmiecha, podryguje, coś nuci. Nie odzywa się poza zwykłym "dzień dobry". Mimo że w Polsce był już wiele razy, zna tylko kilka słów. Głównie nazwy ludzkich organów - tak, żeby zrozumieć, co mówią mu kolejne osoby. Dotyka w ramię, przejeżdża dłonią po klatce piersiowej. Później kolejne ruchy - nad głową i już bez kontaktu z ciałem. Na chwilę zatrzymuje ręce, zamyka oczy. Wygląda, jakby był w transie, a wszystko kończy delikatne dotknięcie w bark - sygnał, by odejść. Obok na stoliku skrzynka na datki. Ludzie wrzucają zwykle po 10 zł - żeby nie było słychać brzęku monet. Kiedyś stała też kartka z informacją, żeby nie dawać monet, bo są niepraktyczne. Gorsze do transportu i wymiany w kantorach. Po spotkaniu z uzdrowicielem można się ubrać i wyjść, ale wielu znów staje w kolejce. Zasada jest prosta: Harris nigdy nie kończy spotkania, jeśli ma chętnych. Podchodzi do niego kolejna osoba. - Głowa. Boli - kobieta o tlenionych włosach wskazuje na skroń. Harris się uśmiecha i przez całą minutę macha nad włosami kobiety tak, jakby przeganiał muchy. 

Przychodziły też na spotkania zagorzałe parafialne czasem także zielonoświątkowe przeciwniczki czy bojówkarki. – Zaczęłyśmy tłumaczyć tym ludziom, że jeśli wierzą w Boga, to poddając się tym praktykom popełniają grzech. Wtedy Clive Harris złapał mnie za kark i szyję. Wyprowadził mnie z sali – opowiada wzburzona Mariola Strzelczyk - Nie jesteśmy z żadnej organizacji. Wierzymy w Boga i uważamy, że te pseudouzdrowicielskie sztuczki nie są zgodne z nauka Kościoła. Wiele z tych osób trafia później do egzorcysty – twierdzi zakłamana katolicyzmem,  nawiedzona kobieta z parafialnym obłędem w oczach. 

Większość pacjentów wychodziła jednak z sali w stanie ekstazy. – To niesamowite. Pani nie wierzy? Jestem absolwentem politechniki. Cudowna moc to nic innego niż niesamowite działanie fal elektromagnetycznych. Pani też ma te fale, ale w takim stopniu jak Harris – oznajmia Władysław Silski, zapytany o wrażenia po wizycie. 

Bioenergoterapię w Polsce spopularyzował w latach siedemdziesiątych XX wieku Anglik Clive Harris. W jego zbiorowych seansach, najczęściej organizowanych w kościołach katolickich, wzięło udział (według niektórych szacunków) nawet kilka milionów osób. W ślad za Clivem Harrisem poszli liczni rodzimi uzdrowiciele. W 1985 roku, wobec gwałtownego rozwoju ruchu bioenergoterapeutycznego, katoliczące się Ministerstwo Zdrowia wydało niefortunny i społecznie szkodliwy zakaz prowadzenia praktyk bioenergoterapeutycznych na terenie placówek służby zdrowia. W Polsce rozpoznawanie, leczenie i zapobieganie chorobom przez osoby nie posiadające dyplomu lekarskiego jest ścigane prawnie, ale bioenergoterapeuci nie zajmują się diagnozowaniem, a jedynie wspomaganiem sił witalnych organizmu w celu samoleczenia. Klientami bioenergoterapeutów są najczęściej chorzy, którym medycyna akademicka nie potrafi pomóc, zatem, jako pacjenci w ciężkim stanie są z natury trudni do wyleczenia. 

Bioenergoterapia jest popularną metody medycyny niekonwencjonalnej. Według jej specjalistów uzdrawianie polega na przekazywaniu choremu, nieznanej jeszcze do końca nauce energii, w którą jest wyposażony bioenergoterapeuta. Energia jest przekazywana poprzez dotyk, delikatny masaż lub zbliżenie ręki na pewną odległość od chorego organu. Uzdrowiciele nigdy nie tracą mocy uzdrawiania po katolickich egzorcyzmach i nawróceniu, czasem jednak zmanipulowani hipnotyzmem niektórych księży porzucają uzdrawianie z pomocą tego daru duchowego jakim są zdolności bioenergoterapeutyczne. 

Seanse uzdrowicielskie mogą trwać od ułamka sekundy do kilkudziesięciu minut, zwykle przyjmuje się czas 20-40 minut jako optymalny. Możliwe są seanse indywidualne i zbiorowe, te ostatnie czasami gromadzą tysiące ludzi. Bioenergoterapeuci przeprowadzają też zabiegi na odległość, zwykle dla znanych sobie osobiście pacjentów. W trakcie zabiegów (lub bezpośrednio po nich) chorzy doświadczają uczuć mrowienia, zmian zimno-ciepło, nagrzania dotykanego miejsca, itp. Sami bioenergoterapeuci twierdzą, że oddziaływanie uzdrowiciela nie zawsze musi być z korzyścią dla chorego, gdyż z pomocą bioenergoterapii także trzeba umieć leczyć. 

Biotroniczna Komisja Weryfikacyjna przy Stowarzyszeniu Radiestetów w Warszawie stwierdziła empirycznie w latach osiemdziesiątych XX wieku, że bioenergoterapeuci czasami leczą, a czasami szkodzą. Znany polski bioenergoterapeuta Stanisław Nardelli twierdził, że bioprądy mogą być negatywnie wykorzystane z powodu złego nastawienia bioenergoterapeuty lub pacjenta. Badania Aleksandra Spirkina dowodzą, że bioenergoterapeuta może przekazywać choremu własne namiętności czy choroby. Dawni szamani i okultyści twierdzą, że bioenergia wzmacnia myśli i pragnienia, zatem ważna jest pozytywna relacja pomiędzy terapeutą i pacjentem. Z uprzedzeniami i katolickim obłędem przeciwko bioenergoterapii nie należy przychodzić na seanse uzdrawiania, bo przez własną głupotę można sobie zaszkodzić. Zatem fakt oddziaływania biochemicznego czy fizykalnego nie oznacza sam przez się faktu leczenia, a jedynie oddziaływanie, którym trzeba pokierować. 

W trakcie zabiegu bioenergoterapeutycznego i po nim chory często odczuwa ciepło i mrowienie, gorąco oraz relaksacje. Odczucia te nie dowodzą jednak obecności jakiejkolwiek energii, jedynie jakiegoś rodzaju wpływu bioenergoterapeuty na chorego. W celu udowodnienia istnienia bioenergii stworzono wiele rozmaitych teorii; nie są one jednak z fizycznego punktu widzenia przekonujące, chociaż wykryto silne promieniowanie uzdrowicieli w dziedzinie podczerwieni. 

Bioenergoterapeuci używają czasem nie całkiem jasnych i niezweryfikowanych naukowo terminów bardzo często pochodzących z obszaru wiedzy tajemnej, z leczniczo-magicznego okultyzmu, teozofii, białej magii lub uproszczonych wersji religii Wschodu, takich jak „ciało astralne”, „ciało eteryczne” czy inne ciała subtelne, „myślokształty”, „wibracje”, „fluidy”, „ektoplazma” (jedno z typowych zjawisk seansów spirytystycznych), „sobowtór eteryczny”, „aura”, itd. By wytłumaczyć znaczenie tych terminów używany jest język naukowy ezoteryki; mówi się np. o systemie energetycznym, nieharmonijnych stanach emocji czy potencjale energii. Wielu bioenergoterapeutów posługuje się wahadełkiem, uprawia  jasnowidzenie. Często w swych praktykach stosują ziołolecznictwo, metodę skuteczną i bezpieczną, jednak jej obecność często ma jedynie wspierać  stosowane równolegle bezpieczne duchowo praktyki bioenergetyczne. Wielu bioenergoterapeutów używa chrześcijańskich pojęć, opisując swą działalność; bardzo często jest to metafizyczna głębia chrześcijaństwa, gdzie łączona jest ona z koncepcjami reinkarnacyjnymi czy okultystycznymi, które zmieniają na bardziej prawidłowy światopoglądowy sens tych idei, które są spaczone przez katoteologów. 

W przeciwieństwie do charyzmatyka chrześcijańskiego, bioenergoterapeuta jako uzdrowiciel duchowy sam nie jest dawcą energii, korzysta z niewyczerpanego Bożego źródła, nie męczy się zatem, nie traci sił, nie przejmuje chorób pacjentów. Istotne jest też, że w przeciwieństwie do charyzmatyka nie musi diagnozować, chociaż jest to dobrą pomocą. Uzdrowienia bioenergoterapeutyczne są trwałe, cechą pseudouzdrowień nawiedzonych charyzmatyków jest często nietrwałość, czyli nawrót objawów utajonych pod wpływem sugestii, poczucia utraty wiary czy z powodu poczucia winy z jakiegoś wmawianego przez spowiedników grzechu. Częste jest także przeniesienie objawów: w miejsce bólu fizycznego pojawia się lęk i cierpienia psychoduchowe, na przykład trudności w modlitwie, co jest bezpośrednim efektem działania mocy katolickich czy chrześcijańskich o charakterze demonicznym. Zdarza się też obecność nowej, śmiertelnej choroby, która jest skutkiem nieoczyszczenia, błędnej i chorobliwej ideologii dogmatycznej. 

Niektóre uzdrawiania charyzmatyczne kończą się dla osób w nich uczestniczących utratą przytomności, ich efektem bywa też ogólne osłabienie chorego; utrata sił może trwać miesiące czy nawet lata i skończyć się śmiercią; w środowisku charyzmatyków  funkcjonuje pojęcie „wampiryzmu energetycznego” powodowanego przez duchy zmarłych i spirytyzm ceremonii pogrzebowych. Sami rzekomo charyzmatyczni uzdrowiciele kościelni i oazowi uprawiający tak zwane leczenie wiarą uprawiają rodzaj watykańskiej czarnej magii. Trzeba zatem uważać na zbyt religijnych bioenergoterapeutów z obrazkami papieża, Jezusa czy Maryi w Gabinecie Uzdrawiania, gdyż mogą być kościelnymi wampirkami i uprawiać teologiczno-kościelne szkodnictwo zamiast profesjonalnego uzdrawiania bioenergetycznego. 

"Najwcześniejsze wspomnienia Clive'a to obraz wojny i jej bezsens. Bomby dwukrotnie zniszczyły domy, w których mieszkał. Za pierwszym razem, z niezrozumiałej dla nikogo przyczyny, brat wyciągnął go z domu, a chwilę potem pocisk zniszczył budynek. Gdy po raz drugi bomba znowu zrównała dom Clive'a z ziemią, żołnierze, którzy przeszukiwali ruiny, nie mogli uwierzyć swemu szczęściu, że odnaleźli go żywego i jedynie obsypanego pyłem. Nie był ranny, spał spokojnie pod dwiema belkami stropowymi, które uratowały mu życie. (...) Wojna wreszcie się skończyła i rodzina znów była razem. Matka i ojciec Clive'a byli wybitnymi matematykami. Dziadek był genialnym inżynierem odpowiedzialnym za wszystkie projekty i głównodowodzącym budową wszystkich statków Marynarki Królewskiej w czasie wojny. Zdolności brata Clive'a i jego zamiłowanie do inżynierii i matematyki sprawiły, że w wieku 11 lat otrzymał stypendium na Massachusetts Institute of Technology, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni technicznych USA. Niestety, zmarł, zanim dane mu było z niego skorzystać. Clive, okrzyknięty cudownym dzieckiem w dziedzinie matematyki, przejawiał jednocześnie niezłomne umiłowanie nowoczesnej fizyki i głębokie zainteresowanie ludzkim układem odpornościowym. (...) Dar Clive'a do uzdrawiania znany był od jego najmłodszych lat, lecz on sam nigdy nie czuł się z nim dobrze. Uzdrawiać, nie rozumiejąc w jaki sposób to się dzieje, ponieść klęskę również, nie wiedząc dlaczego - było to przekleństwem dla jego analitycznego umysłu. Clive Harris zakomunikował rodzinie, że nie chce nikogo uzdrawiać do chwili, gdy w pełni zrozumie metodologię istoty rzeczy i co więcej, będzie mógł zagwarantować nie tylko samo wyleczenie, ale i powtarzającą się jego trwałość i niezmienność".  

W listopadzie 2008 Clive Harris miał bardzo poważny wypadek samochodowy. Musiał odwołać wszystkie spotkania. Szybko jednak wrócił do zdrowia i już w grudniu 2008 spotkał się z potrzebującymi. Wypadek angielskiego uzdrowiciela był bardzo ciężki. - Życie uratowały mu poduszki powietrzne. To jakiś cud - mówiła Łożyńska, która organizowała spotkanie Harrisa w Lublinie. - Chory mówi, co mu dolega, Harris każdą osobę dotyka przez kilkadziesiąt sekund - tłumaczyła przy okazji wizyty Anna Łożyńska. Dotyk jest taśmowy: Szyja, głowa, plecy, brzuch, klatka piersiowa, nogi. Uzdrowiciel ma zamknięte oczy i wykonuje szybkie ruchy dłońmi. Bardzo przypomina szybką sesję Usui Reiki robioną jednak pacjentowi na stojącą. Harris nie przypisuje sobie nadzwyczajnej mocy, a raczej uważa się za pośrednika między człowiekiem a siłą wyższą. Wiele osób, które skorzystały z jego pomocy, uważa, że Harris jest w stanie "zamienić” nowotwór złośliwy na łagodną postać. Dr Jan Kondratowicz-Kucewicz, onkolog z Lublina, podobnie jak wielu innych rozsądnych lekarzy, sądzi, że uzdrowiciel może wspierać naturalne siły obronne organizmu i motywować chorego do walki z rakiem. 

Clive Harris zmarł 17 września 2009 roku. Nie podano przyczyny jego śmierci, gdyż zmarł zdrowy, a wszystkie jego narządy były w idealnym jak na jego wiek około 80-ciu lat stanie. Inny znany uzdrowiciel, Nikołaj Lewaszow również po śmierci był idealnie zdrowy. Po sekcji jego zwłok lekarze byli w szoku. Wszystkie narządy wewnętrzne były w idealnym stanie. Medycy nie potrafili podać przyczyny jego śmierci.  Cleve Harris stosował intensywnie wschodnie medytacje, kultywował stare praktyki Rudra Bhaishajya, powoływał się na Boga pojmowanego uniwersalnie: Elohim, Allah, Brahman, jeden Bóg dla wszystkich, chociaż pod różnymi lokalnymi nazwami. Jego rodzice byli katolikami, tak przynajmniej mówił, ale niezbyt gorliwymi, co uchroniło ich dziecko przed niszczącym religijnym fanatyzmem. Pod koniec swojego życia zamieszkał w Kenii skąd na sesje uzdrawiania raz w miesiącu przylatywał do Europy. 

Fundacja Clive'a Harrisa w Polsce działała w Poznaniu. Zakończyła swoją działalność w 2009 roku po śmierci mistrza uzdrawiania. Siedziba mieściła się pod adresem: ul. Wyspiańskiego 33, 60-751 Poznań. 

Film Dotknięcie Marcela Łozińskiego


---------------------

LINKI: 


Uzdrawianie - warsztaty i treningi: 

2 komentarze:

  1. Mając 16 lat zachorowałam na raka .Był usytuowany w lewym oczodole i był wielkości dużego ziarna fasoli .Nie wierzyłam w uzdrowienie ale mama namówiła mnie abym pojechała do kościoła do Wrocławia .Clive Harris dotykał mojej głowy .Nie pamiętam dokładnie już jak to było bo czas zatarł część wspomnień.Po pewnym czasie zrobiłam badania i lekarze powiedzieli ,że nie mam nic w głowie i nie wiedzą,jak to się stało.Badano mnie wiele razy ale nic już w tym oczodole nie znaleziono.

    OdpowiedzUsuń
  2. witam serdecznie.
    wlasnie skonczylem ogladac film pod tytulem Healer
    I postanowilem wygooglowac cos o czlowieku ktory
    mial uratowac mi zycie 40 lat temu.Rodzice opowiadali mi ze
    lekarze nie dawali mi zadnych szans na przezycie.I dlatego chwytali sie
    wszystkich mozliwych srodkow, tak tez trafilem na pana Harrisa
    I musze powiedziec ze 40 lat pozniej mam sie swietnie I spoznilem
    sie mu osobiscie podziekowac a szkoda. :(

    OdpowiedzUsuń