wtorek, 6 grudnia 2016

Stefan Wrona - bioterapeuta kręgarz uzdrowiciel

Stefan Wrona - kręgarz, bioenergoterapeuta, radiesteta, szaman - Tarnów


Stefan Wrona - słynny kręgarz, magnetyzer i bioenergoterapeuta, człowiek magnes z Tarnowa, charyzmatyczny uzdrowiciel, masuje stopy i ściąga z ciała złą energię; ojciec reżysera Marcina Wrony; naturoterapeuta od lat przyjmuje na każdym festiwalu madycyny tradycyjnej i alternatywnej; na IV Festiwalu Zdrowia, Wróżb i Niezwykłości w Łodzi w 2001 r. zdobył „Złoty Promień”; niezwykłe zdolności polegające na przywieraniu do swego ciała różnych przedmiotów, w tym metalowych, zauważył już jako młody chłopak; trudni się też uzdrawianiem ludzi często beznadziejnie chorych; przyjmuje pacjentów prywatnie, bierze udział w targach i festiwalach, przyciąga ludzi jak magnes;  Stefan Wrona rozwojem duchowym interesował się już w dzieciństwie, a swój dar pogłębiał, ćwicząc oddech, ucząc się technik ezoterycznych i magnetyzując wodę. 

Przyjmuje: ul. Joachima Lelewela 14a/41, 33-100 Tarnów; woj. małopolskie - telefon: +48 14 627 3482 (na uzdrawianie najlepiej umawiać się telefonicznie). 


Jak zginął Marcin Wrona? Ojciec szaman ma własną teorię! 


Na temat śmierci reżysera Marcina Wrony (urodzony 25 marca 1973 - zmarły 19 września 2015) krążą różne teorie. W dniu 19 września 2015 nad ranem reżyser targnął się skutecznie na własne życie. O tragicznej śmierci syna kilka tygodni po jego śmierci po raz pierwszy przemówił także ojciec artysty, słynny uzdrowiciel, kręgarz i bioenergoterapeuta Stefan Wrona z Tarnowa! Samobójcza śmierć syna znanego uzdrowiciela, magnetyzera i bioenergoterapeuty obdarzonego charyzmatycznym darem uzdrawiania może być dobrą lekcją dla innych szamanów czy uzdrawiaczy i dla ich rodzin, bliskich i znajomych, lekcją ezoteryczną, gdzie muszą się nauczyć jak obchodzić się z człowiekiem, który jest nosicielem szamańskiego daru niebios. 

Stefan Wrona nie wierzy w samoistne samobójstwo syna, utrzymuje, że wie, jak doszło do śmierci jego dziecka, ale nie może zdradzić tej tajemnicy. Na pogrzebie Marcina powiedział: „Skoro on tu jest i tak się stało, to nie był przypadek. Tam gdzie nie ma Pana Boga, przychodzi demon". Stefan Wrona nie zrezygnował z uzdrawiania, jak wielu innych uzdrowicieli, co się załamują takimi ciężkimi przejściami, przyjmuje pacjentów prywatnie, bierze udział w targach i festiwalach, przyciąga ludzi jak magnes. 


Od początku lat 80-tych XX wieku w Tarnowie ojciec Marcina Wrony uchodzi za wybitnego bioenergoterapeutę i lokalnego uzdrowiciela. Dla kilkuletniego wówczas przyszłego reżysera Marcina dzieciństwo przy ulicy Lwowskiej podobno nie było sielanką. Chłopiec – jak można było przeczytać w Onecie – był świadkiem wielu scen, które w przyszłości z pewnością wpłynęły na jego dalsze życiowe wybory. Najprawdopodobniej ojciec zaraził go życiem ezoterycznym i duchowością na które się z czasem zbuntował, judzony przez złe wpływy środowiska i własną matkę oraz odurzacze. Ezoteryzm to zdrowe życie, dbałość o zdrowie, praktyki dla długowieczności, eksterioryzacje, nie tylko wróżenie czy uzdrawianie pacjentów z chorób o podłożu psychoduchowym. 

Kiedy Marcin Wrona miał osiem lat, ojciec Stefan zabrał go do zniszczonego domu na Śląsku. Tam Stefan Wrona wcielił się z konieczności w rolę pogromcy demonów, bioenergoterapeuty-egzorcysty. Na oczach swojego syna w ramach bioterapii egzorcyzmował 20-letniego chłopaka. Oczyszczony został młody mężczyzna mający za sobą demoniczne ataki oraz kilkanaście prób samobójczych, a dzięki Stefanowi Wronie - pożył jeszcze kilkanaście lat. Po śmierci Marcina Wrony jego ojciec nie chciał komentować zdarzeń które mógł widzieć Marcin jako syn szamana i bioterapeuty. Stefan Wrona utrzymuje, że nie jest egzorcystą, a jego praktyki uzdrowicielskie nie mają nic wspólnego z obcowaniem z siłami nieczystymi, jednakże czasem sesja bioenergetyczna może wyglądać jak egzorcyzm, jeśli jakaś siła niewidzialna związana z pacjentem lub jego mieszkaniem zacznie przeciwstawiać się uzdrawianiu pacjenta. 

Film „Człowiek magnes" - etiuda dyplomowa Marcina Wrony, którą oparł na własnym postrzeganiu wydarzeń - opowiada o skomplikowanej relacji reżysera z ojcem. Wynika z niego, że nadnaturalna moc Stefana Wrony objawiła się podczas wczasów w Krynicy, kiedy tajemnicza postać przeszła przez ściany oraz sufit i przekazała mu energię cudownego uzdrawiania duchowego. W filmie jest także kilka scen drastycznych, które można odnieść do życia rodziny Wronów w latach 80-tych XX wieku. Chodzi chociażby o scenę, w której matka sześcioletniego chłopca jest rzekomo duszona przez swojego męża, co jednak w zamyśle artysty filmowego miało oddać symbolicznie nastrój w jakim żyła matka, ponoć "dusząc się w małżeństwie" jako takim. Do tego dochodzą jeszcze jakieś sugerowane rzekome romanse Stefana Wrony, o których Marcin wiedział tylko tyle, co mówiła matka, która była chorobliwie zazdrosna o wyjazdy męża na seanse terapeutyczne. Niestety, syn za namową matczynych urojeń zazdrościowych namalował koszmarny obraz swojego charyzmatycznego ojca. 

Pewne jest to, że Stefan Wrona rozwojem duchowym interesował się już w dzieciństwie, a swój duchowy dar uzdrawiania i wglądu czy jasnowidzenia pogłębiał, ćwicząc oddech (sztukę oddychania), ucząc się technik ezoterycznych i magnetyzując wodę. Jako ciekawostkę należy podać, że ojciec reżysera ma we krwi nadmiarową 80-procentową zawartość magnezu. Tymczasem – jak podaje portal.abczdrowie.pl– typowe stężenie tego pierwiastka w surowicy krwi waha się od 0,8 do 1 mmol/l dla dorosłego człowieka. 

Ostatni wywiad Wrony, gdy mówił o „Demonie” 


Marcin Wrona nie żyje, chociaż reżyser nakręcił „Trylogię zła”, w skład której weszły filmy „Moja krew”, „Chrzest” i ostatni z filmów – „Demon”. Gościł na 40-tym Festiwalu Filmowym w Gdyni, gdzie wedle prokuratury targnął się skutecznie na swoje życie. Podczas tego festiwalu udzielił też swojego ostatniego wywiadu dla katolickiego tygodnika „wSieci”, w którym opowiada o swoich filmach i spektaklach, ale także nawiązuje do planów zawodowych na przyszłość. Ostatni obraz tragicznie zmarłego reżysera warszawscy widzowie zobaczyli w ramach 31-ego Warszawskiego Festiwalu Filmowego, który rozpoczął się już 9 października 2015 roku. 

Marcin Wrona nie krył w rozmowie z dziennikarką „wSieci”, że praca nad „Demonem” wiele go kosztowała, wiele czasu, sił, energii. Rozmawiał z Jolantą Gajdą-Zadworną w piątkowe popołudnie, na dzień przed swoją rzekomo samobójczą śmiercią. Opowiadał, że wchodząc do filmowego świata, poczuł czyjąś obecność – a chodziło o demony lub także o samą śmierć! Reżyser też nie potrafił do końca wyjaśnić, dlaczego za sprawą „Demona” wrócił na miejsce, które znał z dzieciństwa, do Szczurowej koło Bochni. 

– „Demon – celowo unikaliśmy w tytule nazwy dybuk – służy temu, by biesiadnicy, uczestnicy ceremonii skonfrontowali się z własną przeszłością, własną tożsamością” – powiedział reżyser redaktorce „wSieci". – „W „Demonie” nie chodziło jedynie o to, by pobawić się formą. Wydawało się nam, że sytuacja zderzenia świata przeszłości – mistycznego czy też metafizycznego – z polskim weselem wytwarza taką potrzebę. W „Demonie” bohater pozostaje w sytuacji bez wyjścia. W pewien sposób ofiarowuje samego siebie w imię celów ważniejszych niż jego własne życie!” Marcin Wrona zapewne zignorował rady i ostrzeżenia ezoterycznych starszych braci, że demony bywają mściwe za to, że się zbyt wiele o nich mówi, pisze czy pokazuje... 

Ojciec Marcina Wrony: Przyszedł do niego demon! 


W nocy z żoną, Olgą Szymańską, producentką filmu, był na bankiecie. Jak potem zeznała w prokuraturze, oboje pili alkohol. Wrócili około drugiej do hotelu. Jeszcze zdążył napisać maila do dziennikarki, która prosiła go o wywiad. Umówił się na dziesiątą rano. Na swoim profilu zalajkował tekst z "Gazety Wyborczej" autorstwa Katarzyny Fryc, której podobał się film "Demon". O piątej nad ranem z piątku na sobotę, Olga Szymańska obudziła się, weszła do łazienki. Marcin Wrona wisiał w brodziku na pasku od spodni. Zawiadomiła policję. Nauki ezoteryczne ostrzegają, że zajmując się siłami nieczystymi, trzeba powstrzymywać się od środków odurzających, w tym szczególnie od spożywania nawet niewielkich ilości alkoholu czy innych narkotyków i dopalaczy (ajahuaska, marihuana, opiaty etc). W środowiskach artystycznych jednakże bardzo trudno jest żyć nie popijająć alkoholu i innych środków odurzających niszczących umysł, serce i duszę. Dotyczy to nie tylko egzorcystów czy ezoteryków pasjonatów zajmujących się wróżeniem bądź wieszczeniem, ale jak widać także  artystów pasjonujących się dziełami o siłach mrocznych. Historia Witkacego czy Edwarda Stachury pewnie ezo artystów nic nie nauczyła. 

Było mnóstwo łez i wzruszających mów pożegnalnych. Rodzina i przyjaciele pożegnali Marcina Wronę (+42 l.) – reżysera, który wedle prokuratury popełnił samobójstwo w weekend podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni w 2015 roku. W ostatniej drodze tego znanego już reżysera uczestniczyło bardzo wiele gwiazd estrady. Małgorzata Kożuchowska (44 l.) z mężem, Danuta Stenka (53 l.), Maja Ostaszewska (43 l.), Katarzyna Figura (53 l.), Katarzyna Herman (44 l.) czy Borys Szyc (37 l.) – wszyscy pojawili się w warszawskim kościele sióstr Wizytek na mszy pożegnalnej. Na koniec mszy zaśpiewano utwór „Hallelujah” z repertuaru Leonarda Cohena mającego wówczas 81 lat (zmarł jesienią 2016). Nie ważne na co ani jak człowiek zmarł, trzeba go pożegnać, to oczywiste, szczególnie jeśli się było jego znajomym. 

Potem żałobnicy przenieśli się na cmentarz na Powązkach Wojskowych: „– Skoro on tu jest i tak się stało, to nie był przypadek. Tam gdzie nie ma Pana Boga, przychodzi demon” – podkreślał nad grobem syna ojciec Marcina Wrony. Tymi słowami nawiązał do ostatniego filmu Marcina, który kosztował go wiele sił i energii, a który jak widać kręcił wbrew ostrzeżeniom ezoterycznego ojca, który o siłach demonicznych i mocach zła atakujących ludzi zgromadził niewątpliwie ogromną wiedzę. Z kolei, ojciec chrzestny reżysera nie mógł zrozumieć tego, co się stało. – „Nie wspominał o żadnych problemach, rozwiązalibyśmy je od ręki” – mówił z żalem w głosie. Żona zmarłego Olga Szymańska, co zrozumiałe, nie mogła powstrzymać łez. – „Jest mi strasznie przykro, wiem, że jesteście i że będziecie mnie zawsze wspierać” – powiedziała na koniec. 

Wiadomo, że w USA, Kanadzie i Australii - reżyserzy oraz aktorzy kręcący filmy o mediach, złych duchach, demonicznych potworach - wiele razy mieli problemy, a także dziwne zgony wskutek zbyt nieodpowiedzialnego zajmowania się siłami zła jakie istnieją w mrocznych rejonach astralnych sfer tej planety. Niektórzy są po prostu zbyt słabi psychicznie aby zajmować się tematami z dziedziny magicznego horroru. Ezoteryka jako nauka duchowa przypomina także, że demoniczne opętanie bardzo ułatwiają wszelkie narkotyki i środki odurzające w tym alkohol, marihuana, opiaty czy ajahuaska. 

Urodzeni w latach czyli rocznikach lub także datach kończących się w sumie numerologicznej na cyfrę "0" także są średnio łatwiejszym łupem dla niewidzialnych sił demonicznych i złych duchów, zatem muszą bardziej uważać i mocniej dbać o środki ochronne z zakresu magii ochronnej, jeśli zajmują się badaniem mrocznych zakamarków świata astralnego. A Marcin Wrona to rocznik 1973 zatem wibracja liczby "20" czyli rocznik zakończony na "0", a przy okazji, 20-tki należą do najbardziej podatnych na opętania przez zło i ciemne moce. Można bywać na bankietach, ale raczej przed północą (ściślej przed 23-cią) należy wracać do domu i być trzeźwym. Pić można ale wodę mineralną lub orenżadę w kieliszkach... 

Ostatnie godziny przed śmiercią Marcina Wrony: wspomnienia znajomych! 


Śmierć Marcina Wrony była ogromnym szokiem dla całego środowiska aktorskiego. Reżyser uchodził w branży za ciepłego, uśmiechniętego i zakochanego po uszy, który w swoim życiu miał dwie pasje – film i żonę. Jak podało niemieckie radio RMF FM, to właśnie Olga Szymańska znalazła ciało reżysera w pokoju hotelowym. Para pobrała się na początku maja 2015 roku. Wspólnie pracowali przy filmie „Demon”. Piękna blondynka ukończyła Warszawski Uniwersytet Medyczny i wspierała reżysera na każdym kroku, m.in. podczas tegorocznego festiwalu w Toronto w 2015 roku. Nieoficjalnie od razu mówiło się, że Marcin Wrona popełnił samobójstwo, czekano jednak na oficjalne wyniki sądowej sekcji zwłok. Wszyscy nie wierzyli, że informacja o śmierci jest prawdziwa, przecież niedawno Marcin Wrona był w Toronto na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym, gdzie promował swoje filmowe „Demony”, a w sierpniu 2015 roku spędził bajkowe wakacje z kobietą swojego życia, z Olgą. A jednak dopadło go samobójstwo, niczym atak mrocznego demona, a film w kontekście samobójstwa wygląda jakby mówił o samym swoim twórcy, Marcinie Wronie. 

Wedle wielu osób zdarzenie suicydalne dowodzi ogromnej powierzchowności tych wszystkich wydarzeń publicznych, nagród i relacji o rzekomym szczęściu miłosnym reżysera. Może nie odnalazł nic trwałego i pękł balonik ego. Życie trzeba budować na bardziej stabilnych podstawach, nie tak zależnych od ocen środowiska a nawet osób najbliższych, bo nigdy nic w sumie nie wiadomo, jeśli chodzi o ludzi, bo to w nich tkwią różne demony, dzremią siły zła. Olga Szymańska była żoną Marcina Wrony zaledwie przez kilka miesięcy, od maja 2015. Nie była związana z show-biznesem. W 2009 roku ukończyła stomatologię na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym będąc w praktyce młodą dentystką. Dopiero w styczniu 2016 pojawiła się publicznie po śmierci męża. Zajmuje się stomatologią zachowawczą, estetyczną, chętnie pracuje z młodzieżą, przyjmuje także pacjentów anglojęzycznych. Wolny czas dzieli pomiędzy pasje do dalekich podróży i filmu. 

Nie tylko rodzina i przyjaciele zastanawiają się dlaczego, Marcin Wrona powiesił się w pokoju hotelowym w Gdyni, ezoterycy też dumają co go popchnęło do tak drastycznego kroku. Czy reżyser "Chrztu" i "Demona" odbierając sobie życie był w pełni świadomy czy też może opętała go jakaś mroczna siła demoniczna wywołana poprzez samą pracę nad filmem? To także wyjaśniały badania toksykologiczne, których wyniki poznano dopiero po około miesiącu. Osoby, które znały reżysera, twierdzą, że Marcin Wrona nie wyglądał na osobę, która myślała o samobójstwie, gdyż był towarzyski, wesoły, ale także bardzo przywódczy, a to bardzo utrudnia załamanie psychiczne charakterystyczne dla samobójców. Cechowało go specyficzne, lekko ironiczne poczucie humoru. Miał w sobie także to coś, co pozwalało mu świetnie reżyserować kolejne produkcje - umiejętność wychwytywania szczegółów i zwracania na nie uwagi. Każdym zdaniem trafiał w punkt, ale był także pracoholikiem - wpadał w ciągi, podczas których zatracał się w pracy. Po takich setach bywał wykończony, zmęczony, i powoli odzyskiwał siły. Jego praca wiązała się z ciągłą zmianą trybów życia. 

Sam przyznawał się do tego, że potrafi na wiele dni zatracić się w tym, co robi: „To schizofreniczny zawód. Jednym z moich obowiązków jest zarządzanie ekipą na planie, nadzorowanie pracy setki osób, mobilizowanie ich do wysiłku. Jestem obsesyjnie wkręcony w film, nie sypiam po kilka dni, przed rozpoczęciem zdjęć chodzę na treningi, żeby przygotować się fizycznie. Jednakże, dochodzi do mnie, że dla zdrowia psychicznego czas wolny jest ważniejszy od czasu pracy, dzięki niemu człowiek staje się efektywniejszy. Więc czasami trzeba odpuścić” - mówił w wywiadzie dla portalu gazeta.pl. 

Czy taki właśnie "dół" przeżywał w Gdyni? Znajomi wciąż nie wiedzą, co popchnęło go do tak desperackiego czynu? „- Jesteśmy bardzo zszokowani. Ten dramatyczny gest ma w sobie coś porażającego. Marcin Wrona był barwną postacią, bardzo towarzyską. Wczoraj rozmawiałem z nim po południu, umawialiśmy się na spotkanie. (...) Myślę, że Marcin zabrał tajemnicę swojej śmierci ze sobą ”- mówił w sobotę kilka godzin po jego śmierci krytyk filmowy Łukasz Maciejewski w rozmowie z TVP Info. 

O tym, że Marcin Wrona planował kolejne spotkania, wspomniał także Andrzej Grabowski, który rozmawiał z reżyserem w czwartek, przed łykendową śmiercią. „- Rozmawiałem z Marcinem przedwczoraj. Przedwczoraj, po pokazie w Gdyni. Marcin Wrona był bardzo uniesiony olbrzymim sukcesem tego filmu na festiwalu. (...) Umawiałem się, że jak skończę moją pracę dla telewizji, to się spotkamy u mnie, siądziemy, pogadamy. Bardzo się ucieszył na tę propozycję, ja zresztą też” - powiedział aktor dla portalu Onet.pl. 

Szczegółowa sekcja zwłok z pewnością da także odpowiedź na pytanie, o której godzinie dokładnie Marcin Wrona odebrał sobie życie lub został go pozbawiony - gdybali zwolennicy spiskowej wersji dziejów. Żona reżysera, Olga Szymańska, znalazła go martwego około 5.30 rano. Filmowca widziano na mieście około godziny 24-tej. - „Ostatni raz widziałem Marcina Wronę około północy, z piątku na sobotę, kilka godzin później już nie żył” - powiedział dziennikarz radiowy Ryszard Jaźwiński w swoim programie "Trójkowo, filmowo". 

O Marcinie Wronie napisał także w bardzo emocjonalnym komentarzu Wojciech Zieliński, który znał reżysera z planu filmu "Chrzest". Aktor sugeruje, że najbliższe otoczenie mogło nie zauważyć, że u Marcina Wrony dzieje się coś niedobrego. Jak wiadomo z ezoteryki i nauk hermetycznych, ataki demonów potrafią skutecznie zagłuszyć zdrowy rozsądek i doprowadzić do samounicestwienia w ciągu kilku godzin, jeśli są bardzo rozeźlone na czyjąć działalność - chociażby nawet tylko na ujawnianie ich istnienia i sposobów działania, metod opętywania czy ludzi przez których wpływają na świat i ludzkość. Na pastwę demonów trafiają także często żądni sławy i uznania czciciele demonów i szatana, tacy co własną krwią podpisali na siebie cyrograf w ramach kultu satanistycznego. Demoniczne siły opętują też łatwo osoby uwikłane w zażywanie narkotyków, w środki odurzające czy halucynogenne, dlatego prawdziwi ezoterycy, szamani, egzorcyści - stronią od alkoholu i innych narkotyków. Nie ma szamana narkomana ani alkoholika, bo bez wielkiej siły woli, nie da się wyganiać demonów i złych duchów. 

- „Czy byliśmy za mało empatyczni, za mało uważni? Czy podświadomie dołożyliśmy kapkę trucizny do „napoju życia”? Na pewno po takich doświadczeniach nasze życie już nie jest takie samo. I nie oznacza, że ma być gorsze albo lepsze.To oznacza tylko tyle, że życie toczy się dalej bez „Tego kogoś” i czy potrafimy wyciągnąć z tego naukę, która pozwoli nam i innym świadomie żyć. Składam kondolencję żonie i bliskim mojego serdecznego kumpla Marcina Wrony...” - czytaliśmy we wpisie Zielińskiego na Facebooku.

Śmiercią Marcina Wrony wstrząśnięte jest całe środowisko filmowe. Wpisy pozostawili na Facebooku znani aktorzy i reżyserzy: "- Marcin Wrona przyjacielu, czuję nieprawdopodobną pustkę i ból wewnętrzny. Nie mogę się odnaleźć, znaleźć miejsca, mam poczucie zwątpienia w nasz filmowy świat. Do zobaczenia w wyobraźni" - napisał m.in. Marcin Koszałka. 

- „Z bólem serca żegnamy Marcina Wronę. Wielki żal i smutek... Wyrazy współczucia dla najbliższych...” - napisała Edyta Herbuś. 

Kondolencje spływają także na profil żony Marcina Wrony. - „Olga, przyjmij najszczersze wyrazy współczucia... Zdaje sobie sprawę że żadne słowa w tym momencie nie będą dla Ciebie krzepiące, więc ściskam Cię mocno, trzymaj się dzielnie kochana [*]” - czytamy w jednym z nich. 

Ostatnie przedstawienie wyreżyserowane przez Marcina Wronę telewidzowie mieli zobaczyć w Wigilię 2015 roku. To "Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej na planie, na którym pracował razem z operatorem Marcinem Koszałka. W przedstawieniu wystąpili m.in. Małgorzata Kożuchowska, Artur Żmijewski i Agata Buzek. Zaraz po śmierci reżysera nie było wiadomo, kto dokończy realizację tego projektu i czy zobaczymy go w święta. 

Prokurator ujawnił przyczyny śmierci Marcina Wrony 


Jak czytaliśmy chociażby w tygodniku "Polityka", pracując nad ostatnim filmem o opętanym przez demona panu młodym, Marcin Wrona zafascynował się samobójstwem. Marcin Wrona miał problemy ze snem, nie sypiał przez kilka dni z rzędu, żył jak w transie, ratując się przeróżnymi specyfikami. "Pracował w dzikim tempie, brał leki na sen i na wybudzenie, i na nastrój. Przyznawał, że jest zmęczony, że zanurza się w filmie bez reszty, że rozumie Emira Kusturicę, który kiedyś powiedział, że robiąc filmy, czuje się jak na granicy samobójstwa, że możliwość zdobywania wiedzy o nieznanych światach napędza go do działania, że przeniesienie się tam na jakiś czas jest niezwykle kuszące". Najbliższe otoczenie jakoś dziwnie nie zauważyło, że z Marcinem Wroną dzieje się coś niepokojącego albo on to starannie ukrywał. W każdym bądź razie skończył jak demon, który wskutek narkotyzowania się marihuaną już w szkole średniej popadł w konflikt z ojcem i prawem. 

Marcin Wrona - 1973-2015
Poznano w końcu wstępne wyniki sekcji zwłok Marcina Wrony - reżysera, którego ciało znaleziono w jednym z hotelowych pokoi podczas festiwalu filmowego w Gdyni. Prokuratura Rejonowa w Gdyni poinformowała, że mężczyzna się powiesił. – „Według wstępnych wyników sekcji zwłok, mężczyzna popełnił samobójstwo przez powieszenie - ”poinformowała Małgorzata Goebel, Prokurator Rejonowy w Gdyni. – „Ustalono, że do śmierci mężczyzny nie przyczyniły się osoby trzecie. Za około miesiąc znane być miały również wyniki badań toksykologicznych". Ale jakoś media zapomnialy już o nich wyraziście napisać. Niestety, prokuratura nie jest władna zbadać, czy do śmierci mogły przyczynić się demony, chociaż w wielu krajach w tym takich jak USA, prokuraury zatrudniają media spirytystyczne w charakterze ekspertów, celem zbadania śladów działalności sił/istot paranormalnych. Polska mogłaby się już ucywilizować, zdeateizować i także wyselekcjonować kilkunastu tego rodzaju ekspertów śledczych. 

Marcin Wrona był członkiem Europejskiej i Polskiej Akademii Filmowej. W 2007 roku za scenariusz „Mojej krwi” (tytuł roboczy „Tamagotchi”) zdobył Grand Prix polskiej edycji konkursu scenariuszowego Hartley-Merrill, a także zajął trzecie miejsce w międzynarodowym finale tego konkursu w Cannes. Jego krótkometrażowy obraz „Telefono” (2004 rok), został doceniony przez samego Pedro Almodovara i dołączony do hiszpańskiego wydania kolekcji DVD tego reżysera. 

Drugi film pełnometrażowy Wrony „Chrzest” zdobył Srebrne Lwy na 35-tym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2010. W telewizji wyreżyserował wiele znanych spektakli, m.in. „Moralność pani Dulskiej”. Premiera jego najnowszego obrazu przewidziana była na 17 października 2015 roku. „Demon” został zaprezentowany w konkursie głównym Festiwalu Filmowego w Gdyni. 

Marcin Wrona urodził się 25 marca 1973 roku w Tarnowie. Był absolwentem filmoznawstwa na UJ w Krakowie, a także reżyserii na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ukończył Mistrzowską Szkołę Reżyserii Andrzeja Wajdy oraz Binger Film Institute w Amsterdamie (2005 rok). Od 2006 roku wykładał reżyserię na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. 

Wieżowiec w Tarnowie 


Marcin Wrona jako chłopiec wychowywał się w dziesięciopiętrowym wieżowcu w Tarnowie przy ulicy Lwowskiej, tuż obok późniejszego Kauflandu. Był dzieckiem z trzeciego małżeństwa Danuty Wrony i drugiego związku Stefana Wrony. Miał troje przyrodniego rodzeństwa - dorosłą już wtedy przyrodnią siostrę Halinę, córkę mamy, oraz przyrodniego brata i siostrę - dzieci z poprzedniego związku taty Stefana. Żadne z nich nie mieszkało z Wronami. Może dobrze, bo na ulicy Lwowskiej danuta Wrona urządzał swojej nowej rodzinie piekło, ciągle awanturując się z powodu chorobliwej zazdrości o męża, jak to bywa w wielu polskich rodzinach. Nie mogła znieść, że mąż przyjmuje na uzdrawiające seanse pacjentki, a w Polsce do uzdrowicieli w większości przychodzą pacjentki, często z problemami takimi niepłodność czy guzy piersi. Szukają sposobu uratowania piersi przed operacją, a to powoduje chorobliwą "wścieklice" wielu żon uzdrowicieli - bo jak to mąż w pracy zajmuje się cyckami innych kobiet, a co gorsza jajnikami i macicami, tak żeby były płodne. 

- Awantury, aż trząsł się sufit - opowiadała jedna sąsiadka mieszkająca piętro niżej. - Bez przerwy się wykłócali, a chyba nawet czasem bili. Pamiętam, że raz ona zbiegła, żeby mój mąż poszedł na górę i zabrał Marcina. Mąż przyniósł go tutaj. Marcin mógł mieć wtedy z pięć lat. Jednym razem chyba ją zbił po brzuchu jak uspokajał jej zazdrościową furię, prawdziwy amok. Uda miała trochę posiniaczone, dół brzucha posiniaczony. On też był podrapany i pogryziony, jakby go wściekłe zwierzę pokąsało. Wtedy pierwszy raz zadzwoniła po policję, zabrali go na przesłuchanie, ale nie ukarali. Na trzeźwo zawsze był, pijanego go nie widziałam nigdy - wspomina sąsiadka. 

Ojciec reżysera, Stefan Wrona, to uzdrowiciel, bioenergoterapeuta, magnetyzer, kręgarz i radiesteta. Posiada niezwykłe zdolności - do jego ciała przywierają metalowe przedmioty. Na zdjęciach w internecie widzimy starszego pana z nagim torsem, do którego przywiera kilka żelazek. Jeździ na targi medycyny naturalnej i niezwykłości, leczy ludzi. Żona robi mu piekielne i zajadłe awantury o te wyjazdy i występy, dostaje ataków szału, gdy przyjmuje pacjentki na bioterapie. Taki los jest udziałem wielu znanych uzdrowicieli, którzy powinni dbać o to, żeby unikać związków z chorobliwie zazdrosnymi panienkami. 

Bywa, że wielki uzdrowiciel czy szaman woli pozostać samotny, gdyż musi kultywować spokój ducha, a w atmosferze awantur robionych często przez chorobliwie zazdrosną żonę czy partnerkę - znacznie spada jakość świadczonych przez bioenergoterapeutów, szamanów i jasnowidzów usług. Wieszczki takie jak Sybilla mieszkały same na odludziu, aby żadne negatywne siły kłótni, awantur, jazd czy fochów ewentualnych mężów czy partnerów - nie zakłócały spokoju ducha potrzebnego do ich precyzyjnej pracy wglądowej. 

- Raz na dole kobiecinę spotykam, która pyta się, gdzie pan Stefan Wrona mieszka, ten wspaniały uzdrowiciel - opowiada sąsiadka z bloku. - Włosy mi dęba stanęły. Pytam się: "A w czym on pani pomaga?". Okazało się, że miała dziecko w Prokocimiu i on kazał jej to dziecko zabrać, by mógł je wyleczyć. Powiedziałam, żeby się nie ważyła tego robić. Bo to jest oszust. Tylko pieniądze od niej wyciągnie, a dziecko wykończy. - powiada inna sąsiadka, nieco nawiedzona religijnie z wieżowca. Jednakże pacjentka nie posłuchała, przywiozła swoje umierające dziecko, a potem jak dziecko wyzdrowiało, specjalnie przyjechała i pokazała tej nawiedzonej sąsiadce dokumentację medyczną, że dziecko wyzdrowiało ze śmiertelnej choroby... 

- Jego ojciec jeździł po ludziach, "uzdrawiał", pewnie bawił się w jakiś okultyzm - mówi kolega Marcina z podstawówki Jarek Prendota. "- Zbierał ten cały metafizyczny śmietnik i przynosił do domu, gdzie był mały Marcin. Opowiadał mu o tym i wciągał go w to." Nie wiedział ów kolega w swoim oszołomstwie, że uzdrowiciele wiele czasu poświęcają na to, aby się należycie oczyszczać od wszelkich niepożądanych wpływów i jest to istotna część nauki tych, co zdobywają uprawnienia uzdrowicielskie w dziedzinie bioenergoterapii czy radiestezji. Podstawy szamańskiej działalności takie jak oczyszczanie aury, miejsc i osób - to żelazny repertuar każdego uzdrowiciela, a jeśli się ktoś do nich nie stosuje, to zwykle szybko nie jest w stanie wykonywać usług z zakresu uzdrawiania. 

Niestety, w Polsce, ciągle wielu ludzi jest oszołomami, gdyż nie raczą się nic poduczyć z zakresu podstaw wiedzy ezoterycznej, i jak owe sąsiadki czy kolega, bezmyślnie jakieś brednie opowiadają, oczerniają. Tymczasem, ludzie obdarowani przez Boga zdolnościami uzdrowicielskimi, w normalnych społeczeństwach ludzkiej cywilizacji są od tysiącleci głęboko szanowani, a nawet czczeni, często są szamanami, kapłanami, uzdrowicielami i wyroczniami dla lokalnej wspólnoty. Jedynie kraje pełne dzikusów, ludzi zdegenerowanych i plemion barbarzyńskich nie są w stanie pojąć ani cenić należycie charyzmatycznych darów duchowych. Jak jakaś kobieta chce być żoną charyzmatycznego uzdrowiciela (i tak samo w odwrotną stronę), to nie może swoimi emocjami, psychicznymi jazdami i głupimi fochami kolidować z duchowym darem, musi być na odpowiednio wysokim stopniu rozwoju duchowego, musi dobrze synchronizować, współbrzmieć z szamańskimi wibracjami duchowymi, a o to wcale nie jest łatwo, tak samo jak nie jest łatwo żyć wedle zasady "co łaska" za uzdrawianie charyzmatyczne - gdzie nigdy nie wiadomo, ile się zarobi na życie... 

W prawdziwym życiu Wronowie (Danuta i Stefan) przez jakiś czas byli w separacji, ale ciągle razem mieszkali, bo Stefan Wrona starał się być tolerancyjny dla wybryków i amoków swojej żony, matki Marcina. W końcu matce Marcina udało się znaleźć kawalerkę, do której jednak mąż się wyprowadził razem ze swoją pracą, a został do tego zmuszony jej coraz bardziej agresywnym awanturnictwem. Rozeszli się, bo Stefan Wrona nie mógł wytrzymać już dłużej z agresywną awanturnicą jaką zaczęła być już po ślubie jego była żona. Syn uzdrowiciela w swoich pracach artystycznych, za agresywnym podjudzeniem matki, przedstawiał swojego charyzmatycznego ojca w bardzo złym świetle, a wedle ezoteryki, wybrańcy nieba czy wybrańcy bogów, tak czy owak, nie mogą być przedstawiani w złym świetle, gdyż wszelkie złe słowo przeciwko osobie obdarowanej charyzmatycznie przez niebiosa odbije się straszliwą karą na znieważycielach czy oszczercach. Jego matka, a żona Stefana Wrony przedstawiała charyzmatycznego męża w złym świetle, szerzyła o nim oszczerstwa, chociaż to ona powodowana urojeniami zazdrościowymi i złymi emocjami, robiła szaleńcze awantury, robiła agresywne jazdy, fochy i złośliwości, nadużywała alkoholu, kłamliwie obmawiała męża naiwnym sąsiadkom z Tarnowa. Dla bardzo wielu ludzi, kłamliwe oskarżanie czy pomawianie osób charyzmatycznych, mających dar duchowego rodzaju, z czasem kończy się bardzo źle. Można powiedzieć, że duchowe prawo karmana bardzo surowo obchodzi się z tymi, którzy dopuszczają się zbrodni znieważania charyzmatycznych nosicieli duchowych darów niebios. Uczą o tym wszyscy szamani, znają to uzdrowiciele charyzmatyczni wielu odmiennych tradycji. 

Całkiem możliwe, że Marcin Wrona, jako reżyser, przedstawiając ojca w złym świetle, dopuścił się także ciężkiej zbrodni wobec nieba i Boga, a zatem wszelkie dobre moce anielskie opuściły go, został wydany za karę na pastwę demonów i złych duchów, które opętawszy go, zabrały w ciemność poprzez samobójstwo. Jak wiadomo z nauk ezoterycznych, dusze samobójców przez wieki i tysiąclecia błąkają się po mrocznych pustkowiach, w krainach ciemności, nie mają wstępu ani do niebios, ani do astralnych krain jasnych. Tak czy owak, każde samobójstwo to objaw przejęcia kontroli nad duszą samobójcy przez ciemne siły o demonicznym charakterze - przynajmniej wedle ezoteryki. Trzeba także pamiętać, że to Bóg daje pewnym ludziom charyzmatyczne dary, takie jak dar cudownych uzdrowień - aby móc skutecznie rozliczać ludzi, którzy wejdą w kontakt z takim cudownie obdarowanym człowiekiem, rozliczać za to jak odnoszą się do obdarowanej przez Boga osoby i do charyzmatycznej duchowej mocy jaka płynie przez nosiciela charyzmatu, szamana. Z ezoteryki i szamanizmu wiemy na pewno, że zły karman dojedzie wszystkich okrutników i złośliwców, którzy nie uszanowali ani chayzmatycznego daru od Boga, ani jego nosiciela czy posiadacza, nawet jak to będzie rodzony syn owego cudotwórcy i jasnowidza... 

Demoniczna przemiana Marcina Wrony 


Samobójstwo pod wpływem narkotyzowania się substancjami takimi jak kokaina, pejotl, syntetyczna meskalina, eter benzynowy czy zwykły alkohol we wsi Jeziory na Polesiu popełnił we wrześniu 1939 roku Witkacy czyli Stanisław Ignacy Witkiewicz - pisarz, malarz i dramaturg. Witkacy popełnił samobójstwo, podcinając sobie tętnicę szyjną i zażywając weronal. Bardzo obawiał się, że po zajęciu Polski z jednej strony przez Niemcy, a z drugiej przez armię radziecką ZSRR - nie będzie miał jak zdobyć środków narkotycznych od których był totalnie uzależniony. Towarzysząca mu kochanka i wspólniczka narkomańskich imprez Czesława Oknińska również próbowała odebrać sobie życie, lecz pomimo zażycia dużej dawki lekarstwa została odratowana. Czesława Oknińska od narkotyków miała też uszkodzone płaty przedczołowe mózgu, co jest u niej później powodem wielokrotnego zmieniania opisu wydarzeń z wieczora poprzedzającego wspólne samobójstwo. 

Edward Stachura, także uzależniony od narkotyków, w dniu 24 lipca 1979 roku umarł śmiercią samobójcza w swoim mieszkaniu w bloku przy ulicy Rębkowskiej w Warszawie. Parę miesięcy wcześniej, 3 kwietnia 1979 roku, próbował popełnić samobójstwo - rzucił się pod nadjeżdżający elektrowóz, w wyniku czego stracił cztery palce prawej dłoni, co było skutkiem zażywania modnej wówczas "trawki" czyli marihuany oraz zbyt dużych dawek alkoholu. Po tym wypadku przez jakiś czas leczył się w szpitalu psychiatrycznym Szpital „Drewnica” w Ząbkach pod Warszawą z rozpoznaniem „zespół urojeniowo-omamowy” oraz psychoza depresyjno-urojeniowa. Przez kilka miesięcy przed śmiercią pisał dziennik pod tytułem "Pogodzić się ze światem". Dnia 20 lipca 1979 roku ponownie zgłosił się na leczenie do szpitala „Drewnica”. Na drugi dzień oddalił się bez wiedzy personelu. W dniu 24 lipca 1979 roku po nadużyciu leków psychotropowych nieskutecznie próbował podciąć sobie nożem żyły, a następnie powiesił się na sznurze umocowanym do haka w suficie. Według raportu milicyjnego śmierć nastąpiła przez zadzierzgnięcie czyli przez samobójcze powieszenie. 

W podstawówce Jarek Prendota zapamiętał Marcina Wronę jako nieśmiałego i trochę wycofanego chłopaczka. Reżyser potwierdzał w wywiadach, że jako dziecko był zamknięty w sobie, miał duży problem z mówieniem, wadę wymowy. Nie potrafił przekazać tego, o co mu chodzi. Potem poszedł do technikum w Mościcach. Szkoła mieściła się tuż obok zakładów Grupy Azoty, już z daleka czuć zapach chemikaliów, zatrute powietrze. Kończył klasę o specjalności aparatura kontrolno-pomiarowa i automatyka przemysłowa.

- Był dobrym uczniem, z polskiego najlepszym w klasie. Jego pracą maturalną wszyscy się zachwycali - mówił Aleksander Łopata-Bernacki, wicedyrektor szkoły. - Pod koniec technikum biegał z kolegami po szkole i robili krótkie filmiki starą kamerą Panasonic. 

W technikum nastąpiła w nim radykalna zmiana. Również pod względem wyglądu, jakby coś weń wstąpiło. - To był największy hardkorowiec w naszej grupie - wspomina Grzegorz Dziedzic, przyjaciel Marcina z tego okresu, obecnie redaktor "Dziennika Związkowego" w USA. - Długie włosy, fan death i black metalu. Dość mroczny i mocno imprezowy - marihuana, jakieś halucynogeny, ale nigdy mocne narkotyki. Głównie piliśmy. Raz widziałem go w bójce. Pojechaliśmy na tydzień do Czechosłowacji, w pięciu. Na dwa dni przed powrotem w środku nocy wylądowaliśmy w jakiejś osiedlowej knajpie. I zaczęła się rozróba, bo jeden z kolegów obraził barmana. Wyskoczyło za nami chyba ze 30 Słowaków, cała knajpa. Marcin wpadł w szał, myślałem, że ich pozabija. Ja dostałem w głowę i spadłem z jakiegoś pagórka, zamroczyło mnie. Któryś Słowak na mnie usiadł i mnie bił. I nagle jakby odfrunął. A to Wrona kopnął go w głowę, pozbierał mnie i resztę chłopaków. I uciekliśmy.

- Marcin to był bardzo silny i mroczny charakter - potwierdza koleżanka dziewczyny, z którą się wtedy spotykał. - Czuł się doroślejszy niż reszta rówieśników, mądrzejszy, bardziej doświadczony, przemądrzały.

- Chciał, żeby ludzie uważali go za kogoś lepszego. Musiał być za wszelką cenę w centrum uwagi. Jak nie był, to rzucał butelką z piwem o ziemię i już był. Mocny typ, samiec alfa. Na zewnątrz, bo do środka nikogo nie wpuszczał - dodaje Dziedzic.

W szkole średniej do ojca wyrażał prymitywną niechęć, wstydził się go, znieważał. - Marcin dostał z zagranicy od amerykańskiego kościoła satanistycznego demoniczne płyty z ciężkim heavy metalem - przypomina sobie sąsiadka. - Ojciec zawiadomił na policję, że syn do satanistów należy, ćpa rozmaite narkotyki, a z domu robi dilernię narkotyków dla znajomych. Policjanci chodzili, wypytywali się o Marcina, zamknęli dilera który dostraczał mu narkotyki. Tak krnąbrny satanistyczny Marcin Wrona uprzykrzał życie swojemu ojcu, rodzinie i po trochu sąsiadom. 

- Dużo rozmawialiśmy, ale mało wiedziałem o jego rodzinnym życiu - mówi Grzegorz Dziedzic. - Nie dzielił się emocjami, choć czasem same z niego wychodziły. Kiedyś u mnie w mieszkaniu po alkoholu rozbił szybę gołą ręką. Szpital, szwy, uszkodził nerw w dłoni. Lubił spektakularne akcje, szukał silnych wrażeń, ostentacyjnie interesował się satanizmem, niejako na złość ojcu egzorcyście. 

- Pojechaliśmy kiedyś do mojego ojca pod Nowy Sącz - opowiada Dziedzic. - Było lato, upał. Wybraliśmy się nad rzekę, a że nie było tam nikogo, kąpaliśmy się na golasa. Potem żaden nie chciał się pierwszy ubrać i szliśmy nago przez wieś. W biały dzień. W końcu się ubraliśmy i poszliśmy się napić. Wieczorem wróciliśmy nad rzekę, a tam lokalne chłopaki paliły ognisko. Marcin podszedł do nich, przedstawił nas jako karateków i powiedział, że jak chcą, to możemy się spróbować. Ja ważyłem może 60 kilo i byłem chuderlakiem. Ale tamci powiedzieli, że wierzą i nie chcą się bić. Bardzo mi wtedy ulżyło. Pod koniec szkoły średniej dwa razy otarł się o śmierć. - To był chyba wypadek - mówiła sąsiadka. - Matka powiedziała, że zatruł się czadem w łazience. Całe szczęście, że się nie zamknął. Z tydzień leżał w szpitalu. Matka wtedy zlikwidowała piecyk gazowy, bojler elektryczny kazała zamontować. 

Potem, po studniówce, Marcin miał wypadek samochodowy. Wracał z balu ze swoją ówczesną dziewczyną Magdą. Wpadł w poślizg, uderzył maluchem w drzewo. - Wypadł przez okno, trochę się poobijał - pamięta Dziedzic. - Magda uszkodziła kręgosłup, cudem uniknęła paraliżu. Jakiś czas leżała w gorsecie, Marcin do niej chodził. Potem się rozstali. Porzucił dziewczynę, którą z powodu swojej głupoty uszkodził, krzywdę wyrządził. 

Złe nastawienie do dobrego ojca powoduje, że złe siły mają większy przystęp do takiego wyrodnego syna.  Niestety, już złe i zdemoralizowane w kierunku narkotyków środowisko szkolne przyczyniło się do deprawacji małoletniego Marcina Wrony. Gdyby słuchał ojca i ufał ojcu, a nie zachowywał się za podjudzeniem chorobliwie emocjonalnej matki agresywnie i złośliwie w stosunku do ojca i jego charyzmatycznego daru, pewnie by żył i nie stoczył się w satanistyczne zło, które z ezoteryką nie ma nic wspólnego. 

Z destrukcyjnych rzeczy, kilka lat przed śmiercia Marcina Wrony, zaczęła się choroba nowotworowa jego matki - tej samej, która tak judziła go przeciwko jego ojcu. - Marcin Wrona starał się jak mógł, brał ją do Warszawy na zabiegi, na terapie - opowiada sąsiadka. - Ale nie udało się jej uratować. Zmarła około dwóch lat przed jego śmiercią czyli w 2013 roku. Pomocy uzdrowiciela jakoś nie raczyła przyjąć, chociaż doskonale wiedziała, że jej były mąż uzdrowił cudownie tysiące ludzi. 

Całkiem możliwe, że jedyną szansą na uzdrowienie dla tej kobiety było publiczne przeproszenie i zadośćuczynienie swojemu charyzmatycznemu mężowi za całe zło jakie wyrządzała swoimi szkodliwymi emocjami, za nastawianie syna przeciwko ojcu, pokajanie się i błaganie o uzdrowienie. Z woli niebios tak bywa z osobami, które w swym demonicznym zaślepieniu występują przeciwko charyzmatowi nadanemu z woli niebios. Nauki ezoteryczne wiele szczegółowych konkretnych przykładów podają, a sam los charyzmatyków czy wybrańców niebios taki bywa, że oglądają śmierć tych, którzy im w życiu paskudzili, nawet jak są to członkowie własnej rodziny. Tych nastawionych pozytywnie, żałujących swoich grzechów przeciwko mocy z nieba, a także tych neutralnych żyjących w pokoju ducha z charyzmatycznymi osobistościami, kara czy karman z niebios nie dosięga. 

Zjawiska te czy reakcje karmiczne znane są szamanom i cudotwórcom, zarówno tym z Syberii czy Indii i Tybetu jak i tym indiańskim z Ameryki, i nikogo wśród społeczności szamańskich to nie dziwi, że szamani przez niebo czy bóstwa wybrani tak mają iż na grobach swych wrogów kwiaty składają. W chrześcijaństwie mistycznym jest to boska zasada, że ani w tym życiu ani w życiu przyszłym, nie ma odpuszczenia grzechów (zbrodni, przestępstw) dla tych, którzy grzeszą przeciwko Duchowi Świętemu, a dar duchowego uzdrawiania to jeden z tych wymownych charyzmatów, po których wnioskujemy obecność Ducha Świętego w osobie i wokół osoby, która takowy dar niebios od Boga przejawia. Otoczenie musi się zatem dopasować czy dostroić do wymogów Boga i manifestującego się poprzez uzdrowiciela daru duchowego, daru szamańskiego, daru boskiego. Brak w Polsce kultury zachowania się w obecności charyzmatyków czy szamanów prawdziwie obdarzonych darami duchowymi przez Boga i niebiosa świadczy o tym, że Polska to ciągle zacofany kraj dzikusów, gdzie zamiast kultury duchowej mamy satanistyczne bagno, bagno ciemnoty, ignorancji, bagno prymitywnego ćpania, jarania i pijactwa. 

Inna sprawą ważną jest, że wedle praw ezoteryzmu, nie należy się dawać wciągać w twórczość artystów i twórców dzieł mrocznych, satanicznych, powstałych w narkotycznym odurzeniu, w opętaniu, a także takich, których twórcy zakończyli swoje życia aktem samounicestwienia. Należy do twórczości takich ludzi podchodzić z wielkim dystansem, spokojem, nie angażować się w ich przeżywanie ani przewrotne tezy, gdyż mroczne siły zawsze mogą przez takie dzieła wciągnąć i zniszczyć wrażliwe dusze dobrych z początku ludzi. Niestety, współcześnie wiele jest twórców i dzieł, które z punktu widzenia ezoteryki mają niewielką lub zerową wartość, przyczyniając się do wyniszczenia umysłów, serc i dusz tych, którzy zbytnio się zaangażują w ich przeżywanie, wyniszczenia tych, co się nimi zafascynują. Podnoszenie kultury na wyższy poziom cywilizacyjny to oczyszczenie się społeczeństwa z mrocznych potworków w dziedzinie sztuki i twórczości artystycznej. Jednakże mroczni ludzie chcą mrocznej sztuki satanicznych artystów, którzy w społecznościach duchowo zdrowych nie wzbudziliby żadnego zainteresowania. 

Stefan Wrona - nadzieją na zdrowie 


Pod Górę Parkową w Krynicy w okolicy Nowego Sącza w sierpniu latem 2001 roku, zjechało podczas weekendu wiele znakomitości, reprezentujących różne dziedziny i sposoby uzdrawiania. Ilość wyleczonych z ciężkich dolegliwości pacjentów, to najlepsza rekomendacja, zachęcająca do sprawdzenia na sobie medycznych i paramedycznych czy może szamańskich umiejętności tych wspaniałych ludzi. W świat medycyny niekonwencjonalnej można było się przenieść płacąc zaledwie 3 zł organizatorom krynickich targów. 

Tuż za salą koncertową, w pijalni głównej uzdrowiska, specjaliści od bioenergoterapii, rediestezji, kręgarstwa, medycyny orientalnej, parapsychologii, chiromancji, chińskiej astrologii oraz niezwykli wróże, ustawili swoje targowe stoiska i parawaniki osłaniające gabinety, w których wyczyniali "cuda" z poszukującymi lekarstwa na swe choroby pacjentami. 

Stefan Wrona jest uznanym bioenergoterapeutą, a jego osoba przyciągała wzrok każdego kto wchodził do pomieszczeń hali targowej. Prasa często donosiła o jego wyczynach, a badania wykazały, że we krwi ma 80 procent magnezu, zaś zwykły człowiek zaledwie 0,08 procenta. - Wrażenie robią trzymające się mego ciała ciężkie przedmioty, ale ja wolę prezentować swoje umiejętności lecznicze. Stefan Wrona urodził się w Belgii. Interesował się rozwojem duchowym, ćwiczył oddech i wewnętrzną siłę. Uczył się technik ezoterycznych. 


Zaczynał od magnetyzowania wody, nadając jej niespotykane walory. Ma niesamowitą siłę oddziaływania na chore organizmy. Pacjent w jego rękach, bez udziału własnej woli wykonuje ekwilibrystyczne ruchy i pozy, zaś wstępująca w niego fala energii przywraca mu siły witalne, równowagę psychiczną i duchową. Stefan Wrona leczy kręgosłupy, układ kostny, krążenie, niedomagania wewnętrzne. 

Wśród wystawców targów lat 90-tych XX wieku i początku XXI wieku zawsze znajdował się boks należący do przybywającego spod Tarnowa Stefana Wrony. Bioenergoterapeuta, magnetyzer, kręgarz, radiesteta, hipnotyzer, egzorcysta – popularnie zwany człowiekiem magnesem. Na Festiwalu Zdrowia, Wróżb i Niezwykłości w Łodzi w 2001 roku zdobył nagrodę „Złoty Promień” za swoje zaskakujące umiejętności. Niezwykłe zdolności polegające na przywieraniu do swego ciała różnych przedmiotów, w tym metalowych, zauważył już jako młody chłopak. Z biegiem czasu zaczął pomagać innym. Wśród znanych osób, które leczył z różnych schorzeń były m.in. aktorki Elżbieta Zającówna oraz Irena Kwiatkowska. 

U Stefana Wrony, mistrza bioterapii, można było poddać się konchowaniu: do ucha pacjenta wkłada się zwinięty w rulon, pokryty woskiem i olejkami eterycznymi materiał. Potem taki rulon trzeba podpalić. Jego zadaniem jest oczyszczanie uszu. - Dzięki takiemu zabiegowi pacjent pozbywa się z uszu nieprzyjemnego szumu, znikają migreny i bóle głowy. Zabieg powinna wykonywać przeszkolona osoba i nie można robić go samemu w domu - mówił Stefan Wrona w W Filharmonii Opolskiej gdzie w 2003 roku zorganizowano IV Ogólnopolskie Targi Medycyny Naturalnej i Niezwykłości "Bliżej Natury". 

Kolejna edycja Festiwalu Zdrowia i Niezwykłości w Łodzi była bardzo ciekawa, a w hali Expo przy al. Politechniki 4 w dniach 4-6 listopada 2016 roku, gościł także nasz niezwykły charyzmatyczny uzdrowiciel Stefan Wrona - mistrz bioenergoterapii i magnetoterapii. 

Wiele szamańskich dzieci, już od wczesnych lat życia pomaga swoim rodzicom w uzdrawianiu, sporządzaniu zielarskich leków, w egzorcyzmowaniu, w oczyszczaniu miejsc i osób z sił zła. Bardziej utalentowane i obdarzone szamańsko dzieci, widują także duchy i zjawy oraz miejsca chore w ciałach pacjentów. Jednym z obowiązków prawidłowo przez matkę wychowanego dziecka szamana czy charyzmatycznego duchowego lidera jest podjęcie charyzmatu i duchowego daru obdarzonego charyzmą uzdrowicielską rodzica, a przynajmniej dbania o pozostawioną spuściznę rodzica. I o tym zgodnie z odwiecznymi i niezmiennymi prawami niebios powinny myśleć te połówki w szamańskiej rodzinie, które się bezpośrednio zajęciami szamańskimi nie zajmują. 

Cieszy to, że elity polskiego społeczeństwa szanują jeszcze swoich uzdrowicieli i szamanów uczestnicząc z pożytkiem dla swego zdrowia i stanu ducha w spotkaniach z uzdrowicielami, szamanami, egzorcystami. Ciemnota niestety, woli odurzanie się i bredzenie pod wpływem chorób alkoholowo-narkotycznych i satanistycznych. 

Stefan Wrona - słynny kręgarz, magnetyzer i bioenergoterapeuta, człowiek magnes z Tarnowa, charyzmatyczny uzdrowiciel, masuje stopy i ściąga z ciała złą energię; ojciec reżysera Marcina Wrony; naturoterapeuta od lat przyjmuje na każdym festiwalu madycyny tradycyjnej i alternatywnej; na IV Festiwalu Zdrowia, Wróżb i Niezwykłości w Łodzi w 2001 r. zdobył „Złoty Promień”; niezwykłe zdolności polegające na przywieraniu do swego ciała różnych przedmiotów, w tym metalowych, zauważył już jako młody chłopak; trudni się też uzdrawianiem ludzi często beznadziejnie chorych; przyjmuje pacjentów prywatnie, bierze udział w targach i festiwalach, przyciąga ludzi jak magnes;  Stefan Wrona rozwojem duchowym interesował się już w dzieciństwie, a swój dar pogłębiał, ćwicząc oddech, ucząc się technik ezoterycznych i magnetyzując wodę. Przyjmuje: ul. Joachima Lelewela 14a/41, 33-100 Tarnów; woj. małopolskie - telefon: +48 14 627 3482 (na uzdrawianie najlepiej umawiać się telefonicznie). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz